[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jakieś dziesięć metrów za nim leżała sterta śmieci, blokująca niemal całą alejkę.Jego obuta w sandał lewa stopa znajdowała się kilka centymetrów od rządku ciepłego zielonego łajna, najwyraźniej pozostawionego tu przez jednego z osłów.Po prawej stronie przepływał cienki strumyk brązowawej wody, tak brudnej, iż miał wrażenie, że dostrzega w niej gigantyczne mikroorganizmy – wielkie ameby i pantofelki oraz ponure, żarłoczne wrotki, gniewnie płynące pod prąd.Z miasta leżącego poza tym paskudnym, niechlujnym zakątkiem, w którym się zmaterializował, nie widział nic prócz jedynej wysokiej i smukłej palmy przecinającej jak strzała bezchmurne, niebieskie niebo nad ograniczającymi alejkę murami.Mógł być w którymkolwiek ze stu azjatyckich, afrykańskich czy południowoamerykańskich państw.Ale kiedy ponownie spojrzał na mur po lewej stronie, zauważył nagryzmolony na nim napis przypominający nieco arabskie zawijasy, kropki i kwadraciki, typowe dla hieroglifów z czasów XVIII Dynastii.Jego wyszkolony umysł natychmiast dokonał tłumaczenia: “Niechaj wąż Amachu, pożeracz ducha, połknie duszę handlarza winem Ipuky, niechaj wpadnie on do Jeziora Ognia, uwięźnie w Lochu Potworów, umiera przez milion lat; niechaj jego ka zniknie na wieki, a jego grób będzie pełen skorpionów, albowiem oszustem jest i kłamcą”.W tym momencie świat, w który właśnie wkroczył – z całą swoją nieuniknioną, dziwaczną rzeczywistością – dotarł do jego świadomości, wywołując gwałtowny przypływ emocji.Thot i Amon, Izyda i Ozyrys, świątynie i grobowce, obeliski i piramidy, bogowie z głowami jastrzębi, czarna ziemia, gadające chrząszcze, węże z nogami, bogowie pawiany, bogowie sępy, mrugające sfinksy, unoszące się dymy z kadzideł, zapach piwa słodowego, worki z jęczmieniem i fasolą, na wpół zmumifikowane ciała w kadziach wypełnionych natronem, ptaki o głowach kobiet i kobiety o głowach ptaków, procesje zamaskowanych kapłanów, wędrujące w gąszczu przysadzistych kolumn, koła młyńskie obracające się leniwie na skraju rzeki, woły i szakale, cielęta i psy, alabastrowe wazy i złote pektorały, pulchny faraon na tronie, pocący się pod ciężarem dwubarwnej korony, a przede wszystkim słońce, słońce, słońce, nieubłagane słońce, przed którym nie było ucieczki, dosięgające swymi mackami wszystkiego, co żyło lub nie żyło w tym kraju żywych i umarłych.Wszystko to dotarło do niego na raz.Głowa rozdymała mu się jak balon.Tonął, zalewany informacjami.Chciało mu się płakać.Był tak strasznie oszołomiony, taki osłabiony skokiem w czasie, taki przytłoczony.Przed tyloma rzeczami powinien się bronić, a tak mało miał środków, których mógłby użyć do tego celu.Był przestraszony.Znowu miał zaledwie osiem lat, nagle przeniesiono go w szkole do starszej klasy ze względu na bystry umysł oraz niespokojnego ducha, niespodziewanie stanął wobec tajemniczych przedmiotów, które po raz pierwszy były dla niego za trudne, a nie, jak dotąd, zbyt łatwe – dzielenia liczb wielocyfrowych, geografii – i klasy pełnej nieznanych kolegów, starszych od niego, głupszych, większych, wrogich.Policzki zarumieniły mu się ze wstydu na wspomnienie tamtych chwil.Niepowodzenie było niedopuszczalne.Chyba już czas ruszyć się z tego zaułka, zdecydował.Wyglądało na to, że najgorsze dolegliwości somatyczne minęły, tętno właściwie wróciło do normy, odzyskał ostrość widzenia -,jeśli przeżyjesz pierwsze pięć minut, wszystko będzie dobrze” – i czuł się dość pewnie na nogach.Ostrożnie ominął osły.Ledwie się zmieścił między nimi a ścianą.Jedno ze zwierząt potarło o jego ramię pokrytym szczeciną nosem.Był do pasa nagi; miał na sobie jedynie biały lniany fartuszek, sandały z czerwonej skóry i tkaną czapeczkę, która chroniła głowę.Nawet przez moment nie łudził się, że wygląda jak Egipcjanin – ale też nie musiał: w okresie rozkwitu Nowego Państwa było tu mnóstwo obcokrajowców – Hetytów, Kreteńczyków, Asyryjczyków, Babilończyków, a może nawet i Chińczyków, jak też paru uniżonych, drobnych drawidyjskich.wędrowców z dalekich Indii.– Powiedz im, że jesteś Hebrajczykiem – radził mu Amiel – prapradziadkiem Mojżesza i żeby się lepiej do ciebie nie przypieprzali, bo ukarzesz ich dwunastoma plagami o sto lat wcześniej, niż to zostało zaplanowane.– Miał za zadanie przystosować się na krótki czas, wyżywić się, póki nie wypełni swojej misji, nająć się do takiej pracy, w której mógłby udawać, że ma kwalifikacje – jako skryba, służący, garncarz czy formierz cegieł.Byle cokolwiek robić.Byle sobie poradzić przez trzydzieści dni.Jakieś sześć metrów od miejsca, w którym stały osły, alejka zakręcała ostro.Zatrzymał się, uważnie oglądając to miejsce i zapisując w pamięci wszystkie szczegóły: napis na murze, stertę śmieci, kąt skrętu dróżki, wysokość i nachylenie palmy.Za trzydzieści dni musi przecież odbyć drogę powrotną.Będą go szukali w czasie, a to jest jak łowienie ryb zagiętą szpilką i powinien dostarczyć im wszelkiej możliwej pomocy.Na moment zamarło mu serce.Uświadomił sobie, że zapewne w Tebach było z pięćdziesiąt tysięcy identycznych zaułków.Podobno jestem inteligentną formą życia, upomniał sam siebie.Może przecież zanotować położenie, wszystkie znaki szczególne.Od tego zależy jego życie.Wreszcie dotarł do końca alejki.Wyjrzał na przecinającą ją ulicę i jego oczom ukazały się Teby Stu Bram
[ Pobierz całość w formacie PDF ]