[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Z pokładu zszedł najpierw oddział akolitów, uzbrojonych we włócznie i w długie miecze - a nawet kilka strzelb.Nosili długie kolczugi, zwisające im aż do kolan - nieznośne w tym upale, jednak kapłani-wojownicy, zarówno mężczyźni, jak i kobiety, nie okazywali, że jest im choć trochę niewygodnie.Ich twarze skrywały się za gładkimi maskami, mieli tylko otwory na oczy i do oddychania.Na kolczugach nosili olśniewająco białe obrzędowe szaty, na głowach mieli kaptury.Materiał był cienki, we wzory haftowane białą jedwabną nicią, w subtelny, zmienny sposób odbijającą promienie słońca.Spośród ich szeregów natychmiast wysunął się goniec i truchtem pobiegł do miasta, niosąc wieści dla najwyższego kapłana i gubernatora.Podoba mu się czy nie, dziś wieczorem będzie miał gości na kolacji.Akolici weszli w tłum ze stanowczością fanatyków, zrodzonych i wychowanych w jednym tylko celu.Odepchnęli miejscowych, tworząc szeroki pusty krąg.Potem zaczęli zmuszać najbliżej stojących, by uklękli.Miejscowa milicja poszła za ich przykładem -spychając ku ziemi dzieci i bogatych kupców, aż jedynymi stojącymi pozostali sami akolici.Kiedy skończyli, pojawiła się dwójka kapłanów, rozpartych w dużej lektyce, niesionej przez dwunastu niewolników skutych razem za szyje złoconymi łańcuchami.Akolici uformowali się wokół niej, gdy kilkaset twarzy pokornie wpatrywało się w ziemię albo próbowało choćby kątem oka spojrzeć na te istoty, podające się za boskie.Niewiele zobaczyli- dwie postacie w lektyce, za złotymi maskami, ze lśniącymi, ogolonymi gładko czaszkami.Padł rozkaz i procesja zagłębiła się w spokojniejsze ulice miasta, zakłócając ciszę stukiem podkutych butów i czasem jakąś komendą rzuconą przez dowódcę akolitów.Na czele maszerował młody człowiek niosący flagę Imperium z wizerunkiem czerwonej ręki Mannu.Przez cały czas akolici rozbiegali się na boki, pojedynczo albo parami, i zmuszali gapiów do klękania.- Kapitanie - odezwała się cicho babka, Kira, do dowódcy.- Daj im na razie spokój.Nie możemy się im przyjrzeć, kiedy tak się przed nami płaszczą.Dowódca skinął głową i wydał instrukcje.Para kapłanów w lektyce nosiła takie same białe szaty jak akolici.Leżeli jednak wygodnie i od czasu do czasu wsuwali przez wąskie szczeliny masek jakieś suszone owoce.Chwilowo Kirkusowi nie wolno był jeść niczego więcej.W oczach obojga błyszczało podniecenie, gdyż minęły już dwa dni od ostatniej wizyty w nathalskim mieście i tęsknili za rozrywką, jakiej dostarczał port.To Kirkus pierwszy zauważył coś, co zwróciło jego uwagę: młodą dziewczynę z brudnymi bosymi nogami, sprzedającą keesh z koszyka.Stara kapłanka obserwowała swojego protegowanego; dostrzegła jego zainteresowanie.Czekała spokojnie, aż Kirkus odchrząknął.- Ta - rzekł, wskazując dziewczynę palcem.Kapitan wydał rozkaz, kilku akolitów wyrwało się z formacji i otoczyło ofiarę.Rzucili koszyk na ziemię i ponieśli ją, wyrywającą się, na tył procesji.Mieszkańcy miasta, którzy stali jeszcze wyprostowani, krzyknęli z lękiem.Kilku nawet się ruszyło, jakby chcieli pomóc porwanej, lecz inni ich powstrzymali - dla ich własnego dobra i dla dobra wszystkich.Mogli tylko patrzeć, jak akolici zakuwają dziewczynę w łańcuchy i odprowadzają na tyłprocesji; płakała teraz i rozglądała się, szukając wsparcia.Milczący tłum na ulicy spoglądałtylko wrogo - jedynie tak mogli zaprotestować.Ale i to nie miało trwać długo.Przyszła kolej na babkę Kirę - pstryknięciem palców pchnęła akolitów na wrogich mieszkańców.Po chwili tłum rozbiegł się na wszystkie strony, uciekając przed wybuchem przemocy.Kapłani-wojownicy zaczęli wywlekać ludzi z zamętu.- No świetnie - mruknął Kirkus.- Teraz spłoszyłaś nam zwierzynę.- To duże miasto.Jest tu wiele ulic.Miała rację, oczywiście.Inne ulice w innych częściach miasta były spokojniejsze niż te, które za sobą zostawili.Z pewnością rozeszły się już wieści, bo były bardziej opustoszałe niż zazwyczaj.Mimo to ludzie zajmowali się swoimi zwykłymi sprawami, może sądząc, że plotki są przesadzone, a może nie chcieli dać się wypłoszyć z własnego terenu.Nikt jednak nie patrzył już wprost na przechodzącą procesję.- Zauważyłeś jeszcze coś ciekawego, dziecko?Kirkus pokręcił głową pod maską o ostrych konturach.Ale rozglądał się zafascynowany i przyglądał każdemu, czekając, aż znów ktoś przyciągnie jego uwagę.- Zastanawiam się czasem.- powiedziała Kira, obserwując młodą dziewczynę w łańcuchach, idącą teraz z tyłu -.czy czegoś nie utraciliśmy, budując imperium.Przynajmniej tak mi się czasem wydaje.Każdej zdobyczy towarzyszy strata.A każdej stracie towarzyszy zysk.Dawno temu musieliśmy załatwiać takie rzeczy ukradkiem i podstępem: pijacy wracający do domów z oberży, jakieś bezdomne dzieci ulicy, nieuważni wędrowcy na drodze.Ale to było dawno temu.I we wspomnieniach wydaje mi się, że było lepiej.Kirkus prawie nie słuchał; nadal rozglądał się czujnie - czekał.czekał.Lektyka zatrzymała się wreszcie przy gwarnym rynku.Tu znajdowało się centrum miasta, Kirkus zrozumiał to od razu - bo gdzie jeszcze mógłby zobaczyć wyrastający ponad placem trzydziestometrowy rdzewiejący kolec?- To był pomysł Mokabiego - zaczęła.- Kiedy miasto padło.- Wiem.Zajęci swoimi sprawami miejscowi nie zwracali uwagi na pomnik.Widział girlandy kwiatów przy poplamionej podstawie, gdzie trzymający straż żołnierze niezwykle czujnie obserwowali tłum [ Pobierz całość w formacie PDF ]