[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Masz zbyt bladą twarz! Nie podnoś głowy!Jeźdźcy byli coraz bliżej.Czuć było już drżenie ziemi pod koński- mi kopytami.Po chwili wyłonili się spod osłony drzew; było ich czterech, w szarych, pozbawionych ozdób tunikach tantuzjańskich żołnierzy.- Nie ma z nimi Ivora; eskorta byłaby liczniejsza.- Conan na- piął cięciwę, gdy żołnierze parami przejeżdżali obok nich, lecz wycelował łuk dopiero wówczas, gdy w polu widzenia pojawiła się ciemna bryła.- Tak jak myślałem - stwierdził.Po trakcie toczył się ciągnięty przez dwa siwe konie wóz Agohotha.Czarna jak heban plandeka zwisała nisko z przodu i łopotała po bokach.Conan był niemal pewny, że dostrzegł znajome orle oblicze i ściskające wodze białe dłonie o długich palcach, lecz po chwili poła plandeki odchyliła się, zasłaniając mu widok.Gdy upiorny pojazd podjechał bliżej, Cymmerianin wymierzył w miejsce, gdzie powinien znajdować się woźnica.W chwili, gdy wóz przejeżdżał na wprost niego, wypuścił strzałę, śledząc jej lot ku czarnemu płótnu.Pojazd nawet nie zwolnił.Conan zrezygnował z wypuszczenia kolejnej strzały.Przez chwilę wsłuchiwał się w łoskot kół oddalającego się wozu, mijany przez czterech żołnierzy straży tylnej.Na trakcie znów zapanował spokój.- Trafiłeś? - zapytała z napięciem Eulalia, położywszy barbarzyńcy dłoń na ramieniu.- Tak.tak sądzę.- Conan zmarszczył niepewnie brwi.- Pewnie przebiła na wylot plandekę i nikt jej nawet nie zauważył.A może po trzykroć przeklęty woźnica siedzi martwy z wodzami w rękach?- Oby tak było! - Eulalia spojrzała nerwowo w stronę, gdzie zniknął złowieszczy orszak.- W każdym razie wiemy, że Ivor wysłał czarnoksiężnika z miasta.Dzięki naszemu podstępowi zyskaliśmy trochę czasu.- Uniósł ku sobie znękaną, wystraszoną twarz dziewczyny i wycisnął pocałunek na jej czole.- Idziemy! Musimy bezzwłocznie ruszać dalej!XXIIIWALKI W MIEŚCIEKlarowne światło wznoszącego się słońca padało na trakt do Tantuzjum.Gdy niebo na wschodzie zmieniło barwę z bladozłotego na jasnobłękitną, jeźdźcy dojrzeli na widnokręgu gród.Miasto znikało z pola widzenia i wyłaniało się ponownie za każdym zakrętem i wzniesieniem.Stopniowo rozrosło się z niewyraźnej sylwetki, przetykanej jasnymi punktami strażniczych ognisk, w rozległy labirynt dachów i murów-wiekowe gniazdo ludzkich nadziei i niedoli, gotowe na niesioną przez los jeszcze jedną próbę.Bez trudu można było zauważyć, że dzisiejszy ranek w Tantuzjum nie należał do spokojnych.Zza bladych murów miejskich wznosiły się białe pióropusze dymu, rojowiska przypominających mrówki figurek krzątały się na stokach przed bramami.Mimo tętentu końskich kopyt, coraz wyraźniej słychać było zgiełk okrzyków z mnóstwa gardzieli.Jadący na czele kolumny Conan i Eulalia minęli wreszcie opieszałych najemników i obiboków, zrekrutowanych do oblężniczych oddziałów.Większość z nich stanowili chłopi i pasterze, uzbrojeni w sierpy i siekiery.Ciągle nowe ich grupy docierały polnymi drogami pod miejskie mury.Eulalia pozdrawiała radośnie z końskiego siodła każdego napotkanego buntownika, lecz towarzyszący jej Cymmerianin zachowywał milczenie.Był tak pochłonięty perspektywą czekającej go walki, że ograniczył się do powitania zdawkowym skinieniem głowy znajomych najemników, jadących za kolumną taborów.- Na Croma, dlaczego drabiny zostały na końcu? - zawołał, dojechawszy do naprędce skleconej machiny oblężniczej z pasowanych na krzyż desek zamontowanej na płaskiej platformie.- Dojedźcie z nimi jak najszybciej pod mury! - zaczął strofować jadącego obok wozu kwatermistrza.- Wszyscy mają wam ustępować z drogi! Jeżeli ktoś nie będzie chciał ustąpić, powołajcie się na mój rozkaz!Wkrótce końskie kopyta zadudniły po tarasach dawnego obozu.Ziemia na trakcie była opalona i zryta wskutek płomienistej mgły Agohotha.Z szczodrze użyźnionej popiołami i krwią najemników gleby wyrastały blade źdźbła trawy.Na najniższym tarasie uwiązano już mnóstwo koni; doglądali ich ranni i starzy wojownicy.Na kolejnym formowały się linie najemników i kotyjskich buntowników, czekając na rozkaz ataku na Tantuzjum.Pavlo i kilku jego towarzyszy przywitało Conana głośnymi okrzykami, lecz w zachowaniu reszty najemnych wojsk trudno było dopatrzyć się entuzjazmu.Cymmerianin zsiadł z konia i przekazał go podwładnemu.Odwrócił się ku Eulalii, lecz kochanek dziewczyny, Randalf, zakuty w wyśmienitą, szlachecką zbroję zdjął ją już z siodła i obejmował w namiętnym uścisku.Na widok czułej sceny barbarzyńca ruszył spiesznie w górę stoku.Na najwyższym tarasie, wśród rannych, tuż poza zasięgiem strzał z miejskich murów przegrupowywały się oddziały, składające się niemal wyłącznie z najemników.Żołnierze z zaprawionych w bojach kompanii stanowili czołówkę ataku.Conan podszedł do grupy oficerów i odciągnął Zenona na bok.- Jaki jest przebieg walk? Liczyłem, że dotrę tu wcześniej.- Kiepsko, Conanie.- Kędzierzawy porucznik rzucił Cymmerianinowi poważne spojrzenie spod uniesionej przyłbicy hełmu.- Usiłowaliśmy o brzasku wziąć miasto z zaskoczenia.Poprowadziliśmy natarcie tędy, ponieważ ostrzał z bram przy wjeździe jest zbyt silny.- Wskazał zataczające łuk białe mury, zdające się wyższe niż w rzeczywistości za sprawą opadającej spod nich skarpy.- Zostaliśmy odparci, Stefany jest ranny.Później bezskutecznie staraliśmy się ostrzelać szczyt murów.Są na tyle wysokie, że pociski obrońców dolatują trzydzieści kroków dalej od naszych.- Obejrzał się na naradzających się półgłosem pozostałych kapitanów.- Kompania Akiego wsparła nas podczas ataku, ale jego ludzie chyba nie przywykli do pieszej walki.Vilezza nie przyłączył się do natarcia.Słysząc swoje imię, Zingarańczyk odwrócił się od pozostałych oficerów i ruszył z niechętną miną w stronę Conana.- Myślę, że to twoja kompania powinna poprowadzić szturm, Cymmerianinie [ Pobierz całość w formacie PDF ]