[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Dwie trzecie, panie kapitanie.- Bardzo dobrze.Jak się czujesz, Obrecki? - zapytał kapitan.- Młyn, jak w wesołym miasteczku, ale ciekaw jestem, kiedy skończy się ta przejażdżka.- Chłopak uśmiechnął się, nie odrywając oczu od kompasu.- Nieźle sobie radzisz.Tylko powiedz mi, kiedy się zmęczysz.- Tak jest, panie kapitanie.Minutę później pojawili się Oreza i Riley.- Co jest grane? - zapytał ten pierwszy.- Mamy lądowanie za trzydzieści minut - oznajmił kapitan.- O kurwa! - wyraził swą opinię Riley.- Przepraszam, Red, ale.niech to!- No, dobrze, skoro mamy już z głowy wytworny wstęp, chciałbym właśnie wam powierzyć to zadanie - rzekł szorstko Wegener.Riley przyjął wymówkę z zawodową godnością.- Proszę wybaczyć, kapitanie, dam z siebie wszystko.Damy pierwszego na wieżę?Wegener skinął głową.Pierwszy oficer najlepiej nadawał się do kierowania podchodzeniem śmigłowca.- Przyprowadź go tu.- Riley odszedł i Wegener zwrócił się do swojego nawigatora: - Dniówka, chciałbym, żebyś ty był przy kółku, jak ustawimy się pod wiatr, czekając na lądowanie śmigłowca.- Panie kapitanie, to się nie może udać.- Dlatego właśnie ty staniesz przy kółku.Zmień Obreckiego za pół godziny i wyczuj łajbę.Trzeba mu się ładnie podłożyć.- Chryste! - Oreza wyjrzał przez okno.- Zrobię, co się da, Red.Johns leciał nisko, zaledwie sto pięćdziesiąt metrów nad ziemią.Wyłączył autopilota, bardziej ufając w tych warunkach własnemu doświadczeniu i instynktowi.Obsługę silników zostawił Willisowi, a sam skupił się bez reszty na przyrządach nawigacyjnych.Zaczęło się całkiem znienacka.Jeszcze przed chwilą lecieli w czystym powietrzu, a nim się zdążyli obejrzeć, o kadłub śmigłowca bębniły strugi deszczu.- Nie jest tak źle - Johns skłamał bezwstydnie przez interkom.- A jeszcze nam za to płacą - dodał ironicznie Willis.PJ spojrzał na wskaźniki nawigacyjne.Wiatr dął teraz z północnego zachodu, zmniejszając nieco prędkość helikoptera, ale przecież niebawem zmieni kierunek.Przerzucił wzrok ze wskaźnika prędkości względem powietrza na inny, sprzężony z radarem dopplerowskim, wskaźnik prędkości względem ziemi.Satelitarne oraz inercyjne systemy nawigacyjne informowały go poprzez monitor komputera, gdzie się znajduje i czerwoną kropką znaczyły miejsce, gdzie chce się znaleźć.Na innym monitorze ukazywały się dane systemu radarowego, który sondował idącą przed nimi burzę i czerwonym kolorem oznaczał najgorsze regiony.Będzie się starał ich unikać, jednak i te żółte, przez które musiał przelecieć, nie wróżyły nic dobrego.- Cholera! - krzyknął Willis.Wpadli w dziurę powietrzną.Obaj piloci gwałtownie przestawili drążek skoku na maksymalny kąt natarcia łopat.Ich spojrzenia utkwiły w wariometrze.Przez chwilę spychało ich w dół z prędkością przekraczającą trzysta metrów na minutę, niecałych trzydzieści sekund życia dla znajdującego się na wysokości stu pięćdziesięciu metrów śmigłowca.Na szczęście tego rodzaju porywy są zjawiskami czysto miejscowymi.Helikopter poderwał się z pięćdziesięciu metrów i mozolnie odzyskiwał pułap.PJ doszedł do wniosku, że bezpieczniejszą wysokością przelotu w tych warunkach będzie dwieście metrów.Podsumował krótko:- O mały włos.Willis chrząknął wymownie.Z tyłu przypinano pasażerów pasami do podłogi.Ryan już sam zdążył to zrobić i trzymał się kurczowo podstawy karabinu maszynowego, jakby to coś pomagało.Mógł patrzeć przez otwarte drzwi.za którymi nie było nic, prócz masy szarego mroku raz po raz iluminowanego błyskawicą.Helikopter to podskakiwał, to opadał, miotany masami pędzącego powietrza, jak dziecięcy latawiec, tylko że ważył prawie dwadzieścia ton.Lecz Ryan nic na to nie mógł poradzić.Jego los był w rękach innych ludzi i ani jego wiedza, ani pomoc na nic by się nie zdały.Nawet po zwymiotowaniu nie poczuł się lepiej.Chciał tylko, żeby już było po wszystkim i jedynie głos rozsądku podszeptywał mu, że wcale nie jest mu wszystko jedno, jak to się skończy.Wciąż trzęsło niemiłosiernie, ale wiatry się zmieniły, gdy maszyna przebijała się przez burzę.Zaczynały wiać od północnego wschodu, ale przemieszczały się ze znaczną prędkością w kierunku przeciwnym do ruchu wskazówek zegara i wkrótce już napierały na lewą stronę śmigłowca, co zwiększyło im prędkość wobec ziemi.- Oto cudowny sposób na oszczędność paliwa - zauważył Johns.- Sto kilometrów - odparł Willis.- Cezar, tu Pazur, odbiór.- Słyszę, Pazur, jesteśmy sto kilometrów od Pierwszego Awaryjnego i trochę tu trzęsie.- Trochę trzęsie, o rany, pomyślała kapitan Montaigne, czując się jak w wagoniku diabelskiego młyna, a przecież leciała przez obszar lepszej pogody, dwieście kilometrów dalej -.poza tym wszystko w porządku - zameldował Johns.- Jeśli nie uda nam się wylądować, spróbujemy przeskoczyć z wiatrem na drugą stronę i dolecieć do wybrzeża Panamy.- Johns skrzywił się, gdy mocniejszy deszcz zaczął bić w szyby kabiny.Trochę wody dostało się w tym samym czasie do obu silników.- Zgasł! Wysiadła nam dwójka.- Spróbuj ją odpalić - powiedział Johns, starając się zachować spokój.Obniżył nos i wytracił wysokość, by zyskać na prędkości i uciec przed ulewą.To też podobno było zjawisko o lokalnym zasięgu.Podobno.- Postaram się - wymamrotał Willis.- Jedynka mi też siada - oznajmił Johns.Otworzył przepustnicę do maksimum i odzyskał nieco mocy [ Pobierz całość w formacie PDF ]