[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przez następne trzy noce odbywali tę samą pielgrzymkę do miejsca kryjówki.Wciąż jednak nikt nie przychodził.Giles gotów był już dać spokój z tym czekaniem i powiedział, by spróbowali szczęścia na jednej z innych ścieżek.–Bądź trochę bardziej cierpliwy – odpowiedział mu Jim.– Ten ktoś, kto ma nas spotkać, nie wie nawet, w jakim tygodniu nadejdziemy, a co dopiero dniu.Ponadto może być i tak, że ten ktoś jest w stanie sprawdzać to miejsce tylko raz na jakiś czas.Mogą go trzymać przez cały tydzień na dziennej straży, a nie nocnej.Odczekali jeszcze trzy noce bez rezultatu.Do tego czasu nawet Brian zaczął się skłaniać ku myśli, że powinni porzucić nadzieję doczekania się pół człowieka, pół ropuchy.–Słuchajcie – powiedział Jim, kiedy znowu zbliżał się zmierzch – spróbujmy jeszcze raz tej nocy.Dziś i tak nie możemy zrobić nic innego, a nie mamy żadnego planu, którą ze ścieżek wybrać, jeśli pójdziemy dalej niż do naszej kryjówki.Dajmy temu niegdysiejszemu zbrojnemu jeszcze jedną szansę skontaktowania się z nami.Rycerze ustąpili, choć Jim nie mógł się oprzeć skrytemu wrażeniu, że stało się tak bardziej dlatego, że uznawali go za przywódcę, niż dlatego, że ich przekonał.Jak tylko zrobiło się ciemno, wrócili do lasu.Raz jeszcze poszli ścieżką do sekretnego miejsca oczekiwania.Udało im się bez przeszkód dostać do kryjówki, a księżyc zaledwie zaczynał się wspinać, kiedy Aragh znów ostrzegł ich, że ktoś nadchodzi.Stanęli na nogi z bronią w pogotowiu.Dafydd trzymał swój długi nóż, a pozostali miecze.Wszyscy usłyszeli odgłos zbliżających się kroków.Tym razem zatrzymały się.Dokładnie w tej samej chwili księżyc przedarł się przez wyjątkowo gęstą plątaninę gałęzi i oświetlił ich jasno.Spiętemu Jimowi wydało się, jakby skierowano na nich reflektor.Usłyszeli, jak fałszywe drzewo zostaje chwycone i odsunięte na bok.Potem cichy, jakby rechoczący głos odezwał się – zaledwie na odległość wyciągniętej ręki przed nimi:–Sir Raoul wysłał mnie, żebym was wypatrywał.Odprężyli się, ale nie całkiem.Jim uświadomił sobie, że tak mocno ściska rękojeść miecza, aż go bolą palce.Rozluźnił trochę chwyt, ale wciąż trzymał swój miecz w pogotowiu.–Jeżeli jesteś tym, którego mieliśmy tu spotkać – odrzekł głosem tak cichym, by doszedł tylko do tamtego – wystąp naprzód, ale bez broni w rękach.–Moje ręce są puste – zarechotał głos.Rozległ się delikatny szmer i w chwilę później ciemna postać zbliżyła się do ich kryjówki.Z jeszcze jedną dodatkową osobą było tam tak ciasno, że prawie czuli na twarzach swoje oddechy.Przybysz znalazł się teraz w poświacie księżyca i w tym świetle pokazał im zwykłe ludzkie dłonie, a były one puste.W tej samej chwili Jimowi przebiegł po karku dreszcz.Pomimo ludzkich dłoni i ramion, i ludzkich nóg to, co przed nim stało, było mocno zniekształcone.Górna część ciała wydawała się jakby rozdęta, a głowa była nienaturalnie wielka i płaska.–Podaj swoje imię – szepnął Jim.–Jestem Bernard – odpowiedział tamten swoim cichym rechotem – który kiedyś był człowiekiem jak ty, panie rycerzu.Bo sądzę, że jesteś rycerzem, gdyż sir Raoul nie wysłałby nikogo pomniejszego, by spotkał mnie w takim celu.Jestem tym, czym mnie widzicie, już od lat – i dziękuję Bogu w niebiesiech, że patrzycie na mnie w tych ciemnościach, nie w świetle dnia, gdyż sam ledwie mogę spojrzeć na siebie do sadzawki ze spokojną wodą i znieść to, co widzę.–Wszystko w porządku – powiedział Jim; groteskowy kształt przed nim wzbudzał jego współczucie.– Weź nas tylko do takiego miejsca, skąd możemy dostać się do zamku, i wskaż nam, gdzie znajdziemy naszego księcia.Po to tu jesteś, czy nie tak?–Tak! – odrzekła postać.– Dwanaście lat udaję dobrego służącego w tym miejscu, czekając na szansę, żeby odpłacić Malvinne'owi za to, co zrobił mojemu panu i jego rodzinie.Teraz ta szansa nadeszła i dałbym za nią wszelką nadzieję, jaką mam na miejsce w niebie.Zabiorę was do zamku i za mury – zaledwie za mury, bo po prawdzie nie wolno mi przebywać wewnątrz.Potem powiem wam, jak umiem najlepiej, gdzie możecie znaleźć młodzieńca, o którym mówicie.Od tego momentu wszystko będzie zależało od was.Proszę was tylko o jedno.–O co? – spytał Jim.–Żaden z was nie będzie próbował przyjrzeć mi się dokładnie, kiedy będę waszym przewodnikiem – powiedział Bernard.– Obiecajcie mi to, na najświętszą Marię.–Obiecujemy – odparł Jim.Brian, Giles i Dafydd wymruczeli potwierdzające odpowiedzi.–Proszę, oto twoja obietnica – powiedział Jim.– Ale czy nie będą cię podejrzewać, jeżeli znajdziemy naszego księcia i uciekniemy z nim? Czy nie byłoby lepiej, żebyś poczekał i dołączył do nas, kiedy będziemy odchodzić, i zostawił za sobą to miejsce?Postać wydała chrapliwy, gorzki chichot.–Gdzie bym się podział na tym świecie? – odrzekł stwór, który kiedyś był Bernardem.– Nawet święci mnisi w klasztorze zatrzasnęliby drzwi przede mną.Nawet trędowaci odwracaliby się i kryli przede mną.Nie, co ze mną zrobiono, to już zrobiono.Zostanę tutaj z nadzieją, że nadejdzie jeszcze jedna szansa, żeby wymierzyć cios Malvinne'owi.–Ale jeśli zaczną cię podejrzewać, nawet tylko podejrzewać – tłumaczył Jim – to może cię to wiele kosztować.–Nie dbam o to – zarechotał Bernard.– Nie mogą mi już zrobić nic, co by równało się temu, co już mi uczynili.A teraz chodźmy, bo jest jeszcze trochę drogi do przejścia, a być może będziemy musieli w trakcie tego zatrzymać się i ukryć.Gdybym był sam, mógłbym pójść prosto do zamku.Ale w tyle osób na pewno zwrócilibyśmy uwagę.Niecierpliwie podniósł głos.–Chodźmy już! Na wszystkie świętości, chodźmy!Odwrócił się, nie czekając na odpowiedź, i wyszedł bokiem przez wąskie przejście na szerszą ścieżkę.Reszta poszła za nim.Gdy już byli na ścieżce, z powrotem ustawił drzewo i używając tym razem czystej wody z flaszki u pasa, oblepił złączenie błotem tam, gdzie drzewo było przecięte.Zrobiwszy to wyprostował się, ale nie ruszył natychmiast do przodu.Zamiast tego znów do nich przemówił.–Droga, którą was poprowadzę – powiedział – nie jest najprostszą drogą do zamku, ale najpewniejszą dla was przez ten leśny labirynt.Idąc zauważycie, że będziemy zawsze skręcać na prawo.Ten sposób zaprowadzi nas w końcu do ogrodów na terenie pałacu.Podobnie, jeśli uda wam się uwolnić i uciec wraz z księciem, wejdźcie do lasu w tym samym miejscu, gdzie go opuścicie, i cały czas skręcajcie na lewo.Ostatecznie wyjdziecie z lasu na wzgórze.Stamtąd niech Bóg was prowadzi, gdyż ja nie będę mógł.Mieli nieco drogi do przebycia do wewnętrznego skraju lasu.Ale Bernard poprowadził ich tak pewnie i spiesznie, że prędko ją przeszli.W końcu dotarli do ogrodów zamku Malvinne'a.Różnica w porównaniu z lasem, kiedy stanęło się przed nim tak nagle, była szokująca.Noc stała się naraz ciepła i śliczna.Księżyc, zaledwie parę dni po pełni, opromieniał jasnym światłem różne altany, trawniki, klomby i starannie zagrabione żwirowe alejki, którymi zbliżali się do ciemnej sylwety zamku widniejącej przed nimi.Wilgoć z wielu fontann i małych sztucznych jeziorek zdawała się łagodzić powietrze i sprawiać, że zapach zakwitających nocą roślin, wypełniający ogrody, zawisał na wysokości głowy i nie dawał się rozwiać lekkim powiewom wiatru, które nadlatywały od czasu do czasu.Szybko przeszli przez alejki [ Pobierz całość w formacie PDF ]