[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Całe życie tego człowieka, jeszcze młodego, ale zuży tego widocznie, żołnierza wyblakłego przez bale nocne, nie zaś ogorzałego marszami, zdawało się streszczać w jasnych źrenicach, dziwnie zamyślonych, o spojrzeniu zmęczonem.Sztywny i wyniosły, ten generał dworak, łysy i zaczesujący nioby blond włosów na skronie, okazywał w portrecie, który nazywano wymownym, rozpaczliwe znudzenie i przesyt.Można było odgadnąć w tym żołnierzu z szablą w pochwie a z laseczką w ręku, pewnego rodzaju klubowca znudzonego, gotowego z równie zimną krwią grać w baka, jak stawiać życie na kartę.Takim był ojciec.Flandrin wymalował ongi ten portret, gdy generał książę Beaumartel de Chantenay jechał do Drezna z poleceniem asystowania w charakterze ambasadora dworu Francyi przy ślubie księżniczki saskiej z arcyksięciem austryackim.Pan de Chantenay łączył w sobie wówczas, wbrew swej pięćdziesiątce, która u niego powinna byłaby się liczyć za wiek cały, wszystkie warunki elegancyi francuzkiej: coś wytwornego i wyniosłego zarazem.Wielki pan o wykończonych manierach, mogący słuchać i używać żargonu bulwarowego a nawet przedmie - ściowego, tak jak słuchał i używał żargonu myśliwskiego, książę de Chantenay przedstawiał w pięćdziesiątym roku życia skończony typ francuza, któremu mówczas zazdroszczono, którego wyróżniano i uwielbiano.Trochę dyplomata, trochę żołnierz, odważny jak miecz, którym tak władał, jak piórkiem, w pięćdziesiątym drugim roku życia przyjął udział w rozprawach parlamentarnych.Kandydat przyjemny i uprzejmy, przechadzał się po pałacu Burbonów z właściwym sobie wdziękiem, ale wkrótce znudził się powszedniością polityki bieżącej, znużony został ciągłemi ukłonami otoczenia, ożenił się dla zabicia czasu, pojąwszy za żonę wielką damę z prowincyi bałtyckich, którą znajdował piękną, a która go porzuciła, i przyłączywszy się do służby czynnej przy odgłosie wojny krymskiej, wziął konia ze stajni sportsmańskiej, udał się za marszałkiem do Saint-Arnaud, przebywał z uśmiechem góry Alma, jak gdyby był na zwykłej przejażdżce i przy szturmie Małakowa, nazajutrz po otrzymaniu wieści o przyjściu na świat syna, stojąc na czele żuawów, padł z uśmiechem, rażony cięciem miecza w głowę i kulą w brzuch.W ambulansie, dokąd go zaniesiono, książę de Chantenay poprosił o lustro i chciał się w niem przejrzeć.Krew spływała z czoła po całej twarzy, zabarwiając mu wąsy.Kazał przynieść sobie wody toaletowej, umaczał w niej chustkę, obmył ranę i napisał dwa listy, jeden do księżniczki, którą znał bardzo mało, drugi do syna, którego me znał wcale i którego nie miał znać nigdy.Po zapieczętowaniu listów, upadł na łóżko polowe i zamknął oczy jak do spania.Czuł, że jest zgubionym.Jeden z jego starych przyjaciół z Afryki, pułkownik Robin, załączył mu życzenia głównodowodzącego wojskami.- Podziękujesz mu za mnie, mój stary Robin - rzekł książę.A cóż panowie rosyanie? Nic jeszcze nie wysadzili w powietrze?- Nie.- Mogliby nas skrzywdzić.To ludek wściekły, ale waleczny.Więc Małakow może się dostać w nasze ręce? To warte baletu w operze.To więcej warte.Adieu, Robineczku.- Dowidzenia.- Dowidzenia? Czyż przypuszczasz, że się jeszcze zobaczemy? E, braciszku, zapomniałeś, że u nas: raz, dwa i po wszystkiem.Poważnie ozwał się tylko do swego chorążego, młodego markiza de Ferdys, który leżał przy nim także ranny, z głową obandażowaną:- Jedno mnie tylko martwi, mój drogi Ferdys.Zrozumiesz to jak przebrniesz czterdziestkę: Bawiło by mnie może moje ojcowstwo, Syn, mieć syna, to nie powszednia rzecz! To musi być zabawne! Jeżeli przeżyjesz mnie, mój stary Robin, a mój malec urośnie, ty zaś Ferdys będziesz świadkiem jak mu mleko z pod nosa wąs wyruguje, powiedz mu niech żyje lepiej, jak książę Beaumartel de Chantenay jego ojciec, niech jednak umrze jak on: czysty! A teraz, pozwólcie mi zasnąć, odpocznij drogi Ferdys.Naprzeciw portretu tego człowieka, w takich samych ramach złoconych, wisiał obraz młodzieńca lat dwudziestu trzech, o smutnej bladości, z oczyma zmęczonemi, ale pełnego elegancyi! wytworności, obraz malowany przez Cabanela, zupełnie odpowiedni jako pendant do portretu pędzla Flandrina.W trochę wyniosłej postaci młodzieńca był jakby odblask elegancyi wyższej zmarłego księcia.Miał nawet takie same wstążeczki, sprzączki i nogi małe, ale nerwowe jak u młodego arabczyka.Rysy jego nosiły na sobie cechy przedwczesnego znużenia i mody, lubo w ustach nieco czerwieńszych niż u ojca płynęła snać krew, odziedziczona po matce.Kurtka starannie zapięta, wązka w stanie, bez tego eleganckiego zaniedbania, jaki widniał w stroju wojskowym jego ojca.Kołnierz sztywny i wygięty według prawideł mody, przestrzeganej widocznie ściśle przez mistrza swego fachu.Takim był syn.Na ciemnem tle obrazu książę de Chantenay domagał się koniecznie, ażeby malarz umieścił także herb rodziny Chantenay-Beaumartel, tak jak jego stajenni umieszczali go z piasku na podłodze stajni.Książę miał słabość do tej ozdoby, jak do aureoli, to też wszędzie w jego pałacu można było spotkać „młotek złoty” herb Chantenay’ów, o którym wspominają Albert d’Aix i Guillaume de Tyr w ich Histoire des Crotsades.Rodzina Beaumartel de Chantenay, wzięła sobie za godło młotek złoty od chwili, kiedy ich wielki przodek Engelbert ze szczytu pałacu Salomona, w szesnasty dzień lipca, dzień sabatu, „wymłócił” Saracenów przy boku Arnoula z Roie i Roberta z Flandryi, podczas pierwszej krucyjaty
[ Pobierz całość w formacie PDF ]