[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Facet miał nad nami przewagę czasową.Żadnemu z nas nie przyszło do głowy, że tu wróci i zrobi coś takiego.– Skąd mielibyście wiedzieć?Doszli do koni i Willy pogładził klacz Coopa.– Zrobiło się już jasno, ale się nie spieszyliśmy.Potem Lil zauważyła TL Rślady.W połowie drogi między obozem a klatką.– Ma oko ta Lil – zauważył dobrodusznie Willy.– Zatoczył koło, wrócił na ścieżkę i dotarł na polanę.Usłyszeliśmy prychnięcie kota, takie charakterystyczne.– Oj tak.– Po trzecim prychnięciu rozległ się strzał.Opowiedział resztę, uwzględniając czas.177– Rana bez wylotu – dodał.– Czyli mały kaliber.Krótka broń kompaktowa, może trzydziestkaósemka.Z tych, które łatwo schować pod kurtką.Nie ciążyłaby mu podczas drogi, nie byłoby jej widać, gdyby spotkałkogoś na szlaku.Ot, jeszcze jeden wielbiciel przyrody.– Traktujemy tu takie sprawy poważnie.Spokojna głowa.Będę cię informował.Jeśli wynikną jeszcze jakieś pytania, wiem, gdzie cię znaleźć.Uważaj na siebie po drodze, Coop.– Spokojna głowa.– Coop wsiadł na konia i wziął od Willy'ego cugle wałacha Lil.Podczas jazdy powrotnej mógł się zastanowić.Nieprzypadkowo ktoś majstrował przy kamerze, był nocą w ich obozie, zastrzelił pumę, którą Lil schwytała w pułapkę.Wspólny mianownik? Lillian Chance.Trzeba wyraźnie jej to powiedzieć, żeby przedsięwzięła środki ostrożności.Jej zdaniem łatwiej zabić zwierzę w pułapce niż człowieka.Coop nie zgadzał się z tym.Nie znał zbyt dobrze Williama Johannsena i wcześniej nie miał z nim do TL Rczynienia w sprawach zawodowych.Ale Willy sprawiał wrażenie człowieka kompetentnego i spokojnego.Coop spodziewał się, że facet zrobi, co będzie mógł, że zaangażuje się w śledztwo.Ale jeśli nie dopisze mu szczęście, nic nie znajdzie.Ktokolwiek zabił pumę Lil, dobrze wiedział, co robi i jak się do tego zabrać.Pytanie tylko, czym się kierował.Miał coś do Lil osobiście czy chciał się odegrać na rezerwacie? Może jedno i drugie, bo dla większości ludzi rezerwat ucieleśniała Lil.W grę mógł178wchodzić też jakiś ekstremista z ochrony środowiska albo przeciwnie – z konserwatystów.Ktoś, kto znał ten teren, umiał przez dłuższy czas w nim funkcjonować, ujść niezauważany.Miejscowy, pomyślał Coop, albo ktoś, kto miał tu jakieś kontakty.Mógłby pociągnąć za sznurki, wykorzystać stare znajomości i wywiedzieć się, czy w ostatnich kilku latach zdarzały się tu podobne incydenty.Albo po prostu zapytać Lil – stwierdził.Na pewno by wiedziała albo potrafiła się dowiedzieć szybciej niż on.Oczywiście postanowienie, żeby trzymać się z dala od niej, poszłoby w diabły.Już poszło – musiał przyznać – kiedy wskoczył na konia, żeby pojechać z nią na tę wyprawę.Kogo więc chciał oszukać?Nie zamierzał trzymać się od niej z dala.Wiedział o tym –choć próbowałsię tego wypierać – już w chwili, gdy otworzyła wtedy drzwi chaty.W chwili gdy ją zobaczył.Może to była po prostu niezamknięta sprawa.A on nie należał do tych, którzy pozostawiają sprawy niezamknięte.Lil była jak luźna końcówka –stwierdził.Nie mógł jej odciąć, musiał ją zawiązać.Chrzanić tego faceta, z TL Rktórym była „niezupełnie" zaręczona.Coś wciąż między nimi było.Czuł to.Dostrzegł w jej oczach.Choć minęło wiele czasu, odkąd się widzieli, odkąd był z nią.Znał jej oczy.Marzył o nich.Dobrze wiedział, co w nich zauważył tego rana w jej namiocie, gdy młoda puma na ekranie komputera miotała się w klatce.Gdyby wtedy jej dotknął, byłaby jego.Nie miał co do tego wątpliwości.179Nie przejdą przez ten nowy okres w życiu, czy cokolwiek, do diabła, to było, nie uporawszy się z dawnymi uczuciami, dawnym związkiem, dawnymi pragnieniami.Gdyby im się to udało, mogliby znowu zostać przyjaciółmi.Albo nie.Ale stanie w miejscu na pewno w niczym nie pomagało.No i była w kłopotach.Czy w to wierzyła, czy nie, ktoś miał wobec niej złe zamiary.Niezależnie od tego, kim byli dla siebie albo kim nie byli, nie zamierzał pozwolić, żeby stała jej się krzywda.Zwolnił, gdy zza drzew wyłonił się obóz.Odchylił połę kurtki i położyłrękę na kolbie pistoletu.Oba namioty były pocięte długimi precyzyjnymi ruchami noża.Śpiwory, całe mokre, spoczywały w lodowatym strumieniu razem z kuchenką, na której rano smażył bekon i gotował wodę na kawę.Koszula, którą Lil miała na sobie poprzedniego dnia, leżała rozpostarta na śniegu.Mógłby się założyć, że krew, którą była pobrudzona, należała do pumy.Zeskoczył z siodła, uwiązał konie, a potem otworzył sakwę przy siodle Lil i znalazł w środku kamerę, którą rano tam włożyła.Sfilmował obozowisko pod różnym kątem, zrobił zbliżenia koszuli, namiotów, rzeczy w strumieniu, śladów na śniegu, których nie zostawili ani on, TL Rani Lil.To jedyne, co mógł zrobić – pomyślał, a potem wyjął plastikową torebkę, którą zamierzał wykorzystać do zabezpieczenia dowodów.Włożywszy rękawiczki, wsadził do niej koszulę Lil i zamknął starannie, żałując tylko, że nie ma flamastra albo markera, żeby zanotować czas i miejsce i się podpisać.Usłyszał, że zbliża się koń, i przypomniał sobie o Joem.Schował koszulę do sakwy i położył dłoń na pistolecie.Opuścił ją, kiedy zobaczył konia i jeźdźca.180– Nic jej nie jest! – zawołał od razu.– Została z szeryfem.Nic jej nie jest, Joe.– To dobrze.– Siedząc na koniu, Joe objął wzrokiem obozowisko
[ Pobierz całość w formacie PDF ]