[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Adres się nie zmienił.Charlie pojechał taksówką do Mission i rozglądając się po niejasno znajomych ulicach miał wraŜenie, Ŝe jakiś sen nabiera realnych kształtów.Wysiadł przed tym samym, trójkondygnacyjnym domem w stylu wiktoriańskim, który wymagał remontu juŜ wtedy, kiedy go ostatni raz widział, a teraz było znacznie gorzej.W oknach było ciemno.Charlie podszedł do drzwi i zapukał.śadnej reakcji.Zajrzał do środka przez małe, kwadratowe okienko, ale nic nie zobaczył.Ponownie zapukał, znowu bezskutecznie.178Dziewiąta trzydzieści, zbyt wcześnie, Ŝeby iść spać.Warsztat byłw piwnicy, a biuro na parterze.Pan Winę mieszkał ze swoją przyjaciółką na pierwszym, a Brucie zajmował jeden z dwóch pokoi na drugim piętrze.Charlie mieszkał w tym drugim przez trzy czy cztery miesiące.Uniósł rękę, Ŝeby ponownie zapukać.Drzwi się otworzyły.Wyjrzała z nich kobieta z papierosem w ustach.Charlie nie słyszał jej kroków, bo była na boso.Zresztą w ogóle niewiele na sobie miała: jedynie ręcznik opi-nający jej bujne kształty i słuchawki.W świetle latarni trudno było ocenić jej wiek, ale chyba była bliŜej czterdziestki niŜ trzydziestki.— O — powiedziała.— Spodziewałam się kogoś innego.— Przepraszam, jeśli przeszkodziłem.Szukam Bruciego Wine'a.— Jeśli mówisz, to i tak nic nie słyszę — obwieściła kobieta.Zdjęła słuchawki i potrząsnęła włosami.Były mokre.Kilka ciepłych kropel zlądowało na twarzy Charliego.Poczuł zapach chloru.- Masz do mnie jakąś sprawę.— rzekła.Uznał to za pytanie i odpowiedział:— Bardzo krótką.Kobieta gestem wskazała na słuchawki.— Lubię bardzo Annę Murray.Tak samo jak poleŜeć w wannie, słu chając jej.— To jak usłyszałaś moje pukanie?Zaciągnęła się papierosem i zmierzyła go wzrokiem.— Poczułam wibracje.Ta stara nora jest jak medium, jeśli chodzi o wibracje, rozumiesz?— Chyba tak.Czy Brucie Winę jeszcze tu mieszka?Kobieta włączyła zewnętrzną lampę i bacznie przyjrzała się twarzy Charliego.— Nie wyglądasz na gliniarza.— Dlaczego miałbym być gliną?Zignorowała go.- Ale ten mały sukinsyn, który go przyskrzynił, teŜ nie wyglądał.A pytanie o to, jak usłyszałam pukanie, to juŜ typowe dla glin.— Nie jestem gliną.— To w takim razie kim jesteś?— Rybakiem.I starym znajomym Bruciego.— PokaŜ mi ręce.Charlie wyciągnął ręce.Chwyciła je.Jej były ciepłe i miękkie.— No — powiedziała z papierosem zwisającym jej z kącika ust.-MoŜliwe.Puszczając jego dłoń, przejechała po niej delikatnie paznokciami.— Dobrze znasz Bruciego?179- Znałem go dawno temu.Jestem tu przejazdem i pomyślałem, Ŝe do niego wpadnę.Ma jakieś kłopoty?Kobieta zmarszczyła brwi.Mogła mieć nawet koło czterdziestu pięciu lat.— Nie większe niŜ zwykle — odparła.— MoŜe jednak troszkę więk sze.Ale wszystko będzie dobrze.Jak zawsze.Po prostu tuczy swojego pra wnika.— Jaki ma kłopot?— Tym razem z Meksykami.Nie widać ich końca.— Ręcznik nieco się zsunął, ukazując jej piersi.Zupełnie się tym nie przejęła.— Chcesz wejść i na niego zaczekać? — zaproponowała.— Powinien wrócić za godzinkę, moŜe dwie.— Ponownie zmierzyła go wzrokiem.— W najlepszym razie.MoŜe chciałbyś się zrelaksować w wannie.— Poczuł jej oddech palacza na twarzy.— Nie jestem fanem Annę Murray — odparł Charlie.— A mam mało czasu.Wiesz, gdzie mógłbym go teraz znaleźć?Podniosła ręcznik i wyrzuciła papierosa na dwór.Przestał ją interesować; moŜe nie podobał jej się jego gust muzyczny.— Jest na spotkaniu.— A powiesz mi, gdzie? Wiem, Ŝe chciałby się ze mną spotkać.— Podejrzewam, Ŝe tam, gdzie zawsze.W barze Polly.Podała mu adres.— Dzięki — odparł Charlie.Wyłączyła światło.— I powiedz mu, Ŝeby nie wracał późno — rzuciła z mroku.— śe Laverne mówi, Ŝeby nie wracał późno.Drzwi się zamknęły.Bar Polly znajdował się obok salonu Daihatsu, blisko South Van Ness, kwadrans drogi pieszo.Na szyldzie nad oknem było napisane „Piwo, Wi-no, Wódka, Drinki".Domyślał się, czego moŜna się spodziewać wewnątrz.Zajrzał przez okno i zobaczył ciemną salę z kilkoma ludzkimi sylwetkami w środku.Z otwartych drzwi dobywała się mieszanka przykrych zapachów.Kiedy Charlie juŜ miał wejść do środka, tuŜ za nim zaczął wściekle ujadać jakiś pies.Obrócił się i zobaczył skaczącego na niego pit bulla z rozdziawioną szczęką.Charlie odskoczył do tyłu.Zwierzę zbliŜyło się na tyle, na ile pozwalał łańcuch, i groźnie warczało.Charlie zauwaŜył, Ŝe pies był przywią-zany do znaku zakazu parkowania i bicie jego serca wróciło do normy.— Spokojnie, piesku — powiedział i ku jego zdziwieniu pies spuściłłeb i skulił się w ciemnościach.180Przejechał samochód, oświetlając jakiegoś Chińczyka, siedzącego w samochodzie kilkanaście metrów dalej.Patrzył na psa spojrzeniem peł-nym nienawiści.Charlie wszedł do baru.W jednym rogu lśniła milcząca szafa grająca.Poza nią w barze panował mrok.Dopiero po chwili Charlie mógł się przyjrzeć klientom: dwie kobiety w dŜinsach i dŜinsowych kurtkach przy stoliku niedaleko wyjścia, gruby męŜczyzna w podkoszulku koło szafy grającej, dwóch czarnych męŜ-czyzn przy stoliku obok, Latynos w zniszczonym, słomkowym kapeluszu przy stoliku z tyłu.Charlie nie pamiętał dokładnie twarzy Bruciego Wi-nę^, a poza tym przecieŜ musiała się zmienić, ale na pewno nie było go wśród ludzi, których tu widział.Podszedł do baru.Barmanka, kobieta jego wzrostu i prawie równie barczysta, czytała ta-ni romans zatytułowany Dzika magnolia.Miała na sobie czarne, skórzane spodnie, czarny top i czarno-czerwony śelazny KrzyŜ wytatuowany na przedramieniu.— Coś podać? — spytała, kładąc ksiąŜkę na barze.— Piwo — odparł Charlie.— Jakie?Podał pierwszą z brzegu nazwę.Jego oczy przyzwyczaiły się do mroku.ZauwaŜył dekoracje: nie zapalone chińskie latarnie pokryte pajęczy-nami, duŜe, czarno-białe zdjęcia artystek cyrkowych, oprawiony w ramki plakat z napisem „Odwołać skurwiela".Barmanka zdecydowanym ruchem postawiła przed nim butelkę.— Półtora — rzuciła.Charlie dał jej pieniądze.— Był tu Bracie Winę? — spytał.Barmanka spojrzała na niego.Miała okrągłe i niebieskie oczy, moŜe piękne, ale zimne.— Nie lubię kłopotów — powiedziała.— Ale jestem na nie przygoto wana, proszę mi wierzyć.— Spojrzała na coś leŜącego za barem.— Nie ma powodów do obaw.Jestem jego starym kumplem — wyja śnił Charlie.— Ten przygłup ma kumpli? — Brodą wskazała na coś za plecami Charliego.— Voila — powiedziała.Odwrócił się i w drzwiach na zawiasach z napisem „Hombres" zobaczył męŜczyznę zapinającego rozporek.Brzuch od piwa, zadarty nos, plat-fusy: Brucie Winę.Prawie się nie zmienił, chociaŜ nie moŜna było powiedzieć, Ŝeby czas był dla niego łaskawy.Potrząsnął kitką, podszedł do stolika, przy którym siedział Latynos, i usiadł koło butelki Budweisera.Charlie chwycił swoją butelkę [ Pobierz całość w formacie PDF ]