[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jimmy spojrzał na rybki na podłodze, a potem na okno.— Byłeś na spa-cerku?Odpowiedź była zbędna.Jimmy kopnął rybki pod biurko.— Jedziesz do domu — oznajmił.—Czym?—Łodzią podwodną, oczywiście.Już czeka na ciebie w bazie.—W jakiej bazie?—Jak to, w jakiej? W Szanghaju, rzecz jasna.—To dobrze.Jimmy przyjrzał mu się.Już miał coś powiedzieć, ale zmienił zdanie.—Najpierw upewnimy się, że twój uraz głowy nie jest zbyt poważny.—Czuję się dobrze.—A poczujesz się jeszcze lepiej.To jest twój lekarz.Kształcił się w Stanach.— Jimmy odwrócił się do człowieka z torbą, który wpatrywał się w podłogę.— Wytnie ci dzisiaj z mózgu malutki kawałeczek.Żeby złagodzić ucisk.Podniósł się na łokciach.—Czy mówisz o lobotomii? Tato?276Potem odwrócił się do Han Shih.—I nic z tego nie będę pamiętał, mamo?Han Shih zacisnęła usta.—Ależ nie — uspokoił go Jimmy.— Nic z tych rzeczy.Zapamiętasz wszystko ze swojego pobytu w Chinach.Może jedynie nie będziesz już tak dobry z matematyki, tylko tyle.Ale bez trudu poradzisz sobie jako księgowy czy ktoś taki.Usiadł i spróbował wstać z łóżka.Han Shih pchnęła go i opadł z powrotem.Drzwi z motylem się otworzyły.Dwóch Chińczyków wtoczyło do pokoju stół operacyjny.36Po jedenastu godzinach błękit za oknem zniknął we mgle.Samolot przedarł się przez nią i wylądował w San Francisco.Beth wynajęła samochód i ruszyła w drogę.Było późne popołudnie.Świeciło słońce.Wiał lekki, ciepły wietrzyk.Zna-ła tę trasę, jednak czuła się, jakby powracała do kraju swojego dzieciństwa po bardzo długiej nieobecności.Przejechała przez Zatokę i skierowała się na północ.Po lewej stronie widziała tylko najwyższe części miasta, które sterczały niczym szczyty pogrze-banych we mgle ruin.Pomyślała o „Ozymandiasie” i próbowała zrozumieć, co generał miał na myśli, odnosząc go do przeszłości Chin.To pozwoliło jej zapomnieć o zmęczeniu, piasku pod powiekami i bólu nosa.Pilnowała się, żeby nie patrzeć w lusterko.Godziny szczytu.Na autostradę jednostajnym ciągiem napływały samochody.Było już po szóstej, gdy dojechała do Vallejo, po siódmej, gdy minęła Napa.Skręciła w drogę 121, stanowiącą wyjazd z doliny.Ruch się zmniejszył.Minęła blondynkę na koniu i pikapa pełnego robotników o oliwkowej cerze.Poczuła woń eukaliptusów, potem dębów i sosen.Był to zapach Chin — nie Chińskiej Republiki Ludowej czy Tajwanu, lecz innych Chin, tych, w których był Teddy.W tych Chinach Łysy całą noc jeź-dził w tę i z powrotem, jakby był w dalekiej podróży.Tak pomyślałby każdy z przepaską na oczach, zwalony na pace ciężarówki.Gdy dotarła do Wooden Valley, już nawet najniższe drzewka rzucały cień na drogę.Zaparkowała przed barem „Pod Reno”.Wciąż stał przed nim znak PIWO Z BECZKI, ale cena wzrosła do sześćdziesięciu centów.277Podłoga w środku była z nieheblowanych desek.Do tego pomalowany na mahoń bar.Trzej mężczyźni przy nim, w kowbojskich kapeluszach, popijali piwo.Odwrócili się, gdy wchodziła, i zmierzyli ją wzrokiem.Y.K.Ling wraz z wnuczką Jade siedzieli przy jedynym w tym przybytku stoliku i wyglądali przez okno: starzec ze swoją rozwichrzoną brodą, w gra-natowym garniturze i czarnym krawacie; dziewczyna ze słuchawkami na uszach, w kurtce lotniczej i lustrzanych okularach.Beth miała ochotę ich wycałować.Uścisnęła jednak tylko dłoń starca, uśmiechnęła się do Jade i usiadła.Y.K.Ling wdusił guzik przy swoim wózku i podjechał bliżej.Ogarnął ją wzrokiem.—Wygląda na to, że podróże pani nie służą.—Nie bądź niegrzeczny, dziadku — skarciła go Jade.—Jak to, niegrzeczny? Spójrz na jej nos.Jej oczy stały się puste.Zrobiła balon z gumy do żucia.—Co podać? — zawołał barman z fioletowymi żyłkami na twarzy.Przed Jade stała puszka coli, przed jej dziadkiem woda.—Kawę — odparła Beth.—Kawę — powtórzył posępnie barman.Gdy ją przyniósł, była słaba i ledwie letnia.Kiedy już wrócił na swoje miejsce, Beth zniżyła głos i zapytała:—Czy wszystko ustawione?—Ustawione — zawtórował głośno Y.K.Ling.— To odpowiednie określenie.Roześmiał się.Beth spojrzała na bar.Nikt się nie odwrócił i na nich nie patrzył.—Jest pan w dobrym nastroju — stwierdziła.—Lubię zwiedzać wytwórnie win.To bardzo pouczające.Żałuję, że ominęła mnie część wycieczki, gdy poszedłem do toalety.Te sprawy zajmują sporo czasu, kiedy człowiek porusza się na czymś takim.— Klepnął w oparcie wózka.Jego oczy promieniały.— A musiałem iść dwa razy.Przewodnik był bardzo wyrozumiały.Chciałem dać mu napiwek, ale nie wolno im brać żadnych pieniędzy od zwiedzających.—Dwa razy?Potaknął.— Mają dwie toalety.Jedną tuż obok pomieszczenia do degu-stacji, a drugą w piwnicach.Zjechałem windą.Bardzo nowoczesną.Beth przyjrzała mu się uważnie.Jego powieki opadły jak woalki, ale i tak dobywał się zza nich blask.Pomyślała o starych Chińczykach —Y.K
[ Pobierz całość w formacie PDF ]