[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Z sanitariatów wyszli młodzi sąsiedzi Patera.Obejmowali się i śmiali wesoło.Chłopak miał na sobie tylko kąpielówki, dziewczyna - żółte bikini, które świetnie kontrastowało z jej opalonym ciałem.Skóra obojga lśniła od wody.Ręczniki wisiały na werandzie.Nawet nie udawali, że poszli tylko wziąć prysznic.- Jeśli ta sprawa jest wyjątkowa - powiedział Kulesza bardzo poważnie - to pozwoli pan.pozwolisz, że zadam wyjątkowe pytanie.- Pytaj, o co chcesz.- Pater kiwnął głową.- Nie odpowiem ci tylko na pytanie o rozmiar buta.Przymierzam zawsze na oko.- Byłeś na zwolnieniu - ciągnął Kulesza - i nie musiałeś tutaj przyjeżdżać.Stary nieraz groził, że pana.ciebie, cytuję, „wypierdoli z roboty”.Ale nikt tych gróźb nie brał nigdy serio.Kiedy pojawiła się sprawa Naśladowcy i cała policja na Wybrzeżu dostała sraczki, a u Starego zainstalowała się grupa mędrców, psychologów i językoznawców, ty w najlepsze zaszyłeś się w jakimś uroczym miejscu i czekałeś, aż nadejdzie pora uroczego urlopu.To dlaczego teraz przyjechałeś, w dodatku pełen energii, i wydajesz polecenia na prawo i lewo? Znałeś Annę Seredę czy co?- Powiedziałeś „naśladowca”, tak? - zapytał Pater i nagle zaczął mówić krótkimi, urywanymi zdaniami: - Naśladowca naśladuje.Kogo? Może samego siebie.Zrozum, chłopie! A jeśli morderca z Jelitkowa i morderca Anny Seredy to jedna i ta sama kanalia? Dlatego tu jestem.A teraz - położył Wielochowi i Kuleszy dłonie na ramionach niczym trener podczas narady z zawodnikami - bierzemy się do roboty.Zapadła cisza.Po minucie Wieloch i Kulesza uznali, że już czas na nich.Wstali, szurając krzesłami.W ośrodku„Fregata” tętniło życie.Donżuan i pani w afrykańskiej spódniczce wychodzili gdzieś razem.Chłopaki słuchający techno stukali się puszkami.Ofiara solarium wychodziła z wnuczką na tańce.Główną i jedyną wewnętrzną drogą sunął mocno pijany facet, w którym Pater rozpoznał mężczyznę wyciskającego sobie w południe pryszcz na policzku.- Szefie - powiedział Wieloch, wzbudzając u pijanego tym zwrotem widoczny popłoch.- A teraz ja.Szczere pytanie.Dlaczego to pana.twoja ostatnia sprawa? Kurwa! Nigdy nie przyzwyczaję się, by mówić do szefa po imieniu.- Pokręcił głową.Stali już przy drucianej siatce otaczającej ośrodek i wpatrywali się w Patera ciekawie.Podszedł do nich i jeszcze raz położył im dłonie na ramionach.Wspierał się przez chwilę na swoich współpracownikach, a potem powiedział cicho:- Jeśli rozwiążę tę sprawę, pójdę na zasłużoną emeryturę i będę miał poczucie, że odchodzę w chwale.To tak, jak cudem z kimś wygrać i nie zgodzić się na rewanż.Jeśli nie rozwiążę tej sprawy, to znaczy, że jednak się nie nadaję do policyjnej roboty.Tak czy siak, odejdę.Niezależnie od tego, jak się to skończy.To moja ostatnia sprawa.12Kiedy Rafał Wieloch był dzieckiem, jego matka - energiczna, oszczędna i zaradna Ślązaczka - uparła się, aby wyrugować pewne przyzwyczajenie syna, które było nie tyle głupie, co przede wszystkim bardzo kosztowne.Była przekonana, że to z powodu tego natręctwa mały Rafałek zdziera szybko podeszwy butów, narażając ją na wydatki w zakładzie szewskim.Chodziło oczywiście o niewystarczająco wysokie podnoszenie stóp przy chodzeniu, czego konsekwencją było szuranie podeszwami i szybkie ich niszczenie.Usiłowała tę manierę chodzenia wyplenić po swojemu - ile razy podczas spaceru słyszała charakterystyczny szmer, waliła Rałałka dłonią w głowę.Jej wysiłki były daremne.Kiedy Wieloch dostał się na studia pedagogiczne i wyjechał do dalekiego Gdańska, w ciągu pierwszego roku akademickiego wytarł dziury w trzech parach nowych butów i nie zapomniał o swoim wyczynie donieść matce.Potem szurał butami tylko wtedy, kiedy chciał zamanifestować przekorne nastawienie do świata.Takie zachowanie było jego protestem i wyrazem najwyższej irytacji.Ten właśnie dźwięk, znienawidzony przez matkę Wielocha, dobiegał spod jego sandałów, kiedy wraz z młodym policjantem, Adrianem Klofikiem, sunął ulicą księdza Merkleina.Kończyli już swój obchód samochodowych koczowników, który zaczęli dwie godziny temu [ Pobierz całość w formacie PDF ]