[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Co ci podpowiada intuicja?– Boję się, ale chciałabym, żeby się udało.To byłby piękny prezent.– Możesz poprosić Mikołaja, ale nie wiem, czy to leży w zasięgu jego możliwości.– Czy to prawda, co powiedziała Odile? Że będzie pan mógł z nami zostać?– Wiesz zatem więcej niż ja.Pani Beauvillier nic mi na ten temat nie mówiła.Skorojednak jesteśmy już przy zwierzeniach, czy mógłbym cię prosić o pewną, dość specjalną,przysługę?– Co tylko pan zechce.Blake sprawdził, czy korytarz jest pusty, i zniżył głos:– Kiedy w najbliższy wtorek będziemy wszyscy jedli kolację, chciałbym, żebyś cośzrobiła.– Co takiego?– Musisz zasłabnąć.– W jakim celu?– Ponieważ jako jedyny tutaj mam prawo jazdy, będę musiał zawieźć cię do szpitala nabadanie.– Nie ma pan ochoty jeść ze wszystkimi?– Oczywiście że mam, ale chciałbym przede wszystkim, żeby Odile i Philippe znaleźli sięsam na sam.Chcę po prostu nieco pomóc przeznaczeniu…Manon natychmiast zrozumiała, o co chodzi.– A jeśli pani zejdzie na dół?– Zgodziła się nie wychodzić ze swojego apartamentu.– Zgodziła się?– Jak najbardziej.– Wyjaśnił jej pan, w jakim celu?– Oczywiście!Manon pogroziła mu palcem, jakby karciła dziecko.– Dziwny z pana człowiek, panie Blake.Może pan jednak na mnie liczyć.Mojezasłabnięcie będzie spektakularne.– Mimo wszystko nie psuj im apetytu.Sztucznie poważnym tonem Manon oświadczyła:– Gdyby podczas tej misji pan lub któryś z pańskich wspólników został przyłapany nagorącym uczynku, zaprzeczymy, że byliśmy wtajemniczeni w pańskie działania, a Odile walniepana patelnią za karę za namawianie do złego.Tej nocy Blake nie mógł zasnąć.Wyglądał przez okno na zaśnieżony park.Krajobrazskąpany w niebieskawym świetle księżyca przypominał mu kartki z życzeniami, które matkakazała mu wysyłać do całej rodziny.Śnieg ze starych ilustracji był ozdobiony brokatem, który do wszystkiego się przylepiał i którego chłopiec nie mógł długo się pozbyć.Blake usiadł na łóżku.Sięgnął po zdjęcie stojące na stoliku nocnym.Od jak dawna niewidział córki? Od jak dawna jej unikał? Cóż za paradoks sprawia, że odgradzamy się od tych,których kochamy najbardziej? Zapewne z powodu bólu, który sami sobie zadajemy.Odkąd powypadku podjął decyzję, że do niej pojedzie, Andrew odliczał dni.Od dawna nie czekał na nic z taką niecierpliwością.Heather zarezerwowała mu już bilet lotniczy.Chciał zadzwonić do Sary w Boże Narodzenie i zapowiedzieć swoją wizytę.Jak jej przedstawi sytuację? Co jej powie? Czy nie jest już za późno? A jeśli ona odmówi?W samym środku nocy, kiedy zamglony umysł płynął łagodnie wśród snów i bardziejprzyziemnych pytań, jakiś dźwięk wyrwał Blake’a z półsnu.Wydawało mu się, że słyszyskrobanie.Z początku uznał, że to omamy słuchowe, ale po chwili fenomen się powtórzył.„Termity.Ta posiadłość jest więc naprawdę przeklęta” – pomyślał.Nadstawił uszu, starając się zlokalizować źródło tajemniczego odgłosu.Stanął na łóżku,później na krześle, a nawet na stole, żeby się upewnić, że szmer nie dobiega z belek dachowych.Następnie, z głową przyklejoną do ściany, ruszył wzdłuż pokoju.Odgłos zanikał i znów siępojawiał.Przerwy następowały wyraźnie wtedy, kiedy tylko Andrew wykazywał większezainteresowanie zjawiskiem.W końcu wrócił do łóżka i próbował zasnąć, złośliwy duszek tylko jednak na to czekał, ponownie dając o sobie znać.Po upływie godziny Blake, wściekły, znowusię podniósł.Był już całkowicie rozbudzony.Nie zazna spokoju, dopóki nie rozwiąże tej zagadki.Wstał.Niczym myśliwy na tropie zwierzyny, Blake czekał.Ciche skrobanie znów się rozległo.Blake ruszył na polowanie.Wkrótce, z latarką w ręku, rozpoczął eksplorację korytarza.Byćmoże myszy założyły sobie gniazdo w pomieszczeniu gospodarczym wypełnionym starymigratami i meblami.Blake wiedział, że większy hałas mógłby sprawić, że gryzonie przestałyby się ruszać, aż do następnej nocy.Wyobraził sobie minę Odile na wieść o tym, że jej fobia zalęgła się w pobliżu jej sypialni.Oczyma duszy Blake widział ją już, jak ucieka przez śniegi, boso,w koszuli nocnej, wrzeszcząc i wyciągając ręce ku niebu.Chrobot stawał się coraz wyraźniejszy.Musiał być już prawie u celu.Dźwięk dobiegałz jednego ze składzików, do którego drzwi były uchylone.Andrew osłonił dłonią latarkę i pchnąłdrzwi.Bez wątpienia w środku panowało poruszenie.Stopniowo oświetlił pomieszczenie.Blake wiele już widział w swoim życiu, ale to, co zobaczył tej nocy, dosłownie gozamurowało.75– Odile, niech się pani obudzi! – powtórzył Blake szeptem, pukając ostrożnie.Zaspana kucharka w końcu otworzyła drzwi.– Co się dzieje?– Ładna koszula nocna.– Czy to dlatego wyciąga mnie pan z łóżka w samym środku nocy? Jest pan pijany?– Mam dla pani dobrą i złą nowinę.– Szczerze? Andrew, jest trzecia nad ranem.Mam nadzieję, że ma pan dobry powód, żebymnie budzić.Czy pani jest chora?– Dobra nowina jest taka, że w końcu zobaczy pani swojego kota.Zła zaś jest taka, żeokazał się transseksualistą.W składziku piętrzyły się meble i stare walizki.Wystarczyłoby tu eksponatów na całemuzeum bagaży.Były tutaj walizki z kartonu, z plastiku, skórzane i na kółkach.A takżeskrzynie.Snop światła latarki przesuwał się niczym reflektor w więzieniu wyłapujący zbiegów.– Nie możemy ich przestraszyć – przestrzegł Andrew.– Jeśli to jakiś żart…– Owszem, ale to nie ja jestem tym dowcipnisiem.Będzie to pani musiała wyjaśnić zeswoim „kotem”.Promień światła z latarki napotkał małe ślepka, które natychmiast znikły wśród walizek.Kiedy spojrzeli na jasną plamę na podłodze, Odile wytrzeszczyła oczy i krzyknęła.– Mój Boże, Mefisto!Zwierzę wylegiwało się w przytulnym gniazdku uwitym ze skarpetek i moherowegosweterka.Przyssane do niego były dwa kociątka [ Pobierz całość w formacie PDF ]