[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Nie tylko, choć o to też… Byłem głupi, że nie chciałem się z nimi dogadać! Przyznam ci się szczerze, że początkowo miałem ich za wiejskich kmiotków, którzy na niczym się nie znają.Potem zorientowałem się, że jest inaczej, ale nie potrafiłem już zmienić swego nastawienia.Nawarstwiały się mniejsze i większe pretensje, konflikt narastał… Sama wiesz – eskalacja!Kiwnęła głową.Nie mogła uwierzyć, jak łatwo przeprowadził analizę swego koszmarnego zachowania.Wszystko się zgadzało, poza jednym – to nie był konflikt, ale jawna wrogość.Teraz jednak nie było już chyba o czym mówić.Milczała, a Marek ciągnął dalej:– Bardziej chodzi o mnie.Mieszkam tu jakiś czas, ale nie potrafiłem się dotąd odnaleźć.Nie wiem, czy mnie rozumiesz?– Przyznam, że nie bardzo…– Być może nie tłumaczę tego jasno.Chodzi mi o to, że gdy tu przyjechałem, nie miałem żadnego określonego celu.Chciałem zarobić, opracowałem dobry plan, ziemię kupiłem tanio, najwięcej kosztował mnie chyba remont młyna.– Roześmiał się.– Cała inwestycja ruszyła i opłacała się.Siedziałem więc w firmie albo w domu, czytałem książki, rozmyślałem.Ale wszystko to wydawało mi się jakieś jałowe, niepotrzebne.Kręciłem się bez sensu, jak ta dziecięca nakręcana zabawka, jak ten drewniany bąk.Do tego doszedł jeszcze konflikt z mieszkańcami.Teraz kiedy o tym myślę, mam wrażenie, że to był dla mnie też sposób na nudę.Coś się działo, miałem imperatyw do działania, snułem jakieś intrygi, walczyłem z nimi, robiłem różne złośliwości.A w głębi ducha było mi wstyd, bo zorientowałem się, jak wiele oni robią dla tej miejscowości i jak są z nią zżyci.No, ale było już za późno, żeby mnie dopuścili do swojego towarzystwa.Musiałem trzymać się ustalonej roli – wroga.Żeby to zmienić, potrzeba było mediacji…– I wtedy przyjechałam ja – powiedziała domyślnie Sabina.– Tak.I postanowiłaś wszystko naprawić, choć początkowo myślałem, że jest inaczej.Zastanowiła się.Czy to oznaczało, że była dla niego jedynie środkiem prowadzącym do celu, jakim miało być pogodzenie się z mieszkańcami Idy i zdobycie ich zaufania? A może to znowu był jakiś podstęp cwanego biznesmena, który chce jakoś wykorzystać całą tę sytuację? Zrobiło się jej nieprzyjemnie i spojrzała na niego z urazą.Pochwycił jej spojrzenie i chyba zrozumiał, co miało wyrażać.– Sabino, chyba źle się wyraziłem.To nie jest żadne wyrachowanie.To moje przebudzenie do życia.Powiedziałem ci kilka godzin temu, że długo czułem się jak garbaty Filip Wakem, prawda? Teraz już się tak nie czuję! I to głównie dzięki tobie.W ogóle myślę, że Ida bez ciebie byłaby innym miejscem.Dużo smutniejszym i nie tak pełnym pasji.Wyprostowała się na swoim miejscu i popatrzyła przed siebie.Wyjechali już na pokrytą piaskiem drogę do Idy.„Pełna pasji”, powiedział o niej Marek.Sabina nigdy nie uważała się za pełną pasji, wręcz przeciwnie – za nudną i zimną.Ale może i ją odmieniło to miejsce? Ja też byłam jak ten nieszczęsny Filip Wakem.Dopiero tutaj odkryłam swoją prawdziwą naturę – pomyślała.Pożegnali się tuż przed wejściem do hotelu.Sabina jeszcze raz podziękowała za cudowny dzień, jaki spędziła, a on przypomniał, że obiecała przyjeżdżać na konie.Wyskoczyła z samochodu i, nie oglądając się, pobiegła do drzwi.Marek odprowadził ją wzrokiem do momentu, gdy nie zniknęła w holu.Nie odwróciła się – pomyślał z przykrością.– Gdyby to zrobiła… – zganił się za tę dziecinną myśl.Fakt, że Sabina zatrzymałaby się w progu i spojrzała za siebie, tak naprawdę nic nie znaczył.Wiedział jednak, że sam się oszukuje.To znaczyłoby bardzo wiele, byłoby czymś w rodzaju obietnicy, zapowiedzi przyszłego porozumienia.Nacisnął starter i szybko odjechał.Mimo wszystko czuł się przepełniony radością, jak uczniak, któremu udało się zwiać na wagary z trudnej lekcji.Sabina weszła do recepcji, gdy dogasały już ostatnie promienie słońca.Mireczek wybiegł jej na powitanie.– Jest paczka do pani – powiedział podekscytowany i wyciągnął zza kontuaru spory karton.Południewska bez trudu przeczytała adres nadawcy.To Arend przesyłał przepakowane produkty pani Tekli.16Mireczek pomógł jej zanieść paczkę na górę.Gdy tylko zamknęła za nim drzwi, zaraz zabrała się do jej rozpakowywania.Pakunek był solidnie zabezpieczony, okręcony w kilka warstw papieru.Gdy już otworzyła pudełko, jej oczom ukazała się cała elegancka kolekcja toaletowa.Sabina po kolei brała do ręki każdy produkt i wąchała go z upodobaniem.Różane mydła i sole do kąpieli pachniały tak nieziemsko! Na samym dnie paczki, w oddzielnym pudełeczku, znalazła jeszcze coś, co wywołało u niej okrzyk zdumienia.Perfumy.Zapach oparty na esencji z róż.Południewska zazwyczaj obawiała się takich aromatów.Woń róż jest w nich dominująca i perfumy o takiej nucie są zbyt ciężkie i szybko stają się męczące.Ale tutaj zapach był idealnie skomponowany.Aromat róż wybijał się na plan pierwszy, ale towarzyszące mu nuty były doskonale dopasowane, tworząc idealnie zgraną całość.Po chwili, gdy woń już się rozproszyła, Sabina przestała czuć róże, na plan pierwszy wyszedł innych zapach, jakby paproci – ostry, ale bardzo przyjemny.Potem pojawiała się woń korzeni i jakby świeżego mchu.Cudowne – pomyślała [ Pobierz całość w formacie PDF ]