[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tę drogę muszą przebyć wzdłuż Nilu i nie oddalać się od niego, gdyż inaczej wielbłądy i ludzie popadaliby z pragnienia.Jedź natychmiast do Kairu i żądaj od chedywa, by wysłano depesze do wszystkich posterunków wojskowych i by urządzono pościg na prawo i lewo wzdłuż rzeki.Szeikom przybrzeżnym przyrzecz za schwytanie zbiegów wielką nagrodę.Po wsiach niech zatrzymują wszystkich, którzy się zbliżą po wodę.W ten sposób Idrys i Gebhr muszą wpaść w ręce władzy, a my odzyskamy dzieci.Pan Rawlison odzyskał już zimną krew.- Jadę - rzekł.- Te łotry zapomniały, że armia angielska Wolseleya śpiesząca na pomoc Gordonowi jest już w drodze i że odetnie ich od Mahdiego.Nie umkną.Nie mogą umknąć.Wysyłam w tej chwili depeszę do naszego ministra, a potem jadę.Co ty zamierzasz?- Telegrafuję o urlop i nie czekając odpowiedzi ruszam w ich ślady Nilem do Nubii, by dopilnować pościgu.- Więc się musimy spotkać, gdyż i ja uczynię z Kairu to samo.- Dobrze! a teraz do roboty.- Z pomocą Bożą! - odpowiedział pan Rawlison.Rozdział 7A tymczasem wielbłądy pędziły jak huragan po błyszczących od księżyca piaskach.Zapadła głęboka noc.Księżyc, początku wielki jak koło i czerwony, zbladł i wytoczył się wysoko.Oddalone wzgórza pustyni pokryły się muślinowym, srebrnym oparem, który nie przesłaniając ich widoku zmienił je jakby w świetlane zjawiska.Od czasu do czasu spoza skał tu i ówdzie rozsianych dochodziło żałosne skomlenie szakali.Upłynęła znowu godzina.Staś otoczył ramieniem Nel i podtrzymywał ją, usiłując przez to złagodzić męczące rzuty szalonej jazdy.Dziewczynka coraz częściej zaczęła wypytywać go, dlaczego tak pędzą i dlaczego nie widać ani namiotów, ani tatusiów.Staś postanowił wreszcie powiedzieć jej prawdę, która i tak prędzej czy później musiała się wydać.- Nel - rzekł - ściągnij rękawiczkę i upuść ją nieznacznie na ziemię.- Dlaczego Stasiu?A on przycisnął ją do siebie i odpowiedział z jakąś niezwykłą mu tkliwością:- Zrób, co ci mówię.Nel trzymała się jedną ręką Stasia i bała się go puścić, ale poradziła sobie w ten sposób, że poczęła ściągać ząbkami rękawiczkę - z każdego palca osobno - a wreszcie, zsunąwszy ją zupełnie, upuściła na ziemię.- Po niejakim czasie rzuć drugą - ozwał się znowu Staś.- Ja rzuciłem już swoje, ale twoje łatwiej będzie dostrzec, bo jasne.I widząc, że dziewczynka patrzy nań pytającym wzrokiem, tak mówił dalej:- Nie przestrasz się, Nel.Ale widzisz.być może, że my wcale nie spotkamy ani twego, ani mojego ojca.i że nas ci szkaradni ludzie porwali.Ale się nie bój.Bo jeśli tak jest, to pójdzie za nami pogoń.Dogonią i odbiorą nas z pewnością.Dlatego kazałem ci rzucić rękawiczki, żeby pogoń znalazła ślady.Tymczasem nie możemy zrobić nic innego, ale później coś obmyślę.Z pewnością coś obmyślę, tylko nie bój się i ufaj mi.Lecz Nel dowiedziawszy się, że nie zobaczy tatusia i że uciekają gdzieś daleko na pustynię, zaczęła drżeć ze strachu i płakać, tuląc się jednocześnie do Stasia i wypytując wśród łkań, dlaczego ich porwali i dokąd ich wiozą.On pocieszał ją, jak umiał i prawie takimi słowami, jakimi jego ojciec pocieszał pana Rawlisona.Mówił, że ojcowie i sami będą ich ścigali, i zawiadomią wszystkie załogi wzdłuż Nilu.Na koniec zapewniał ją, że cokolwiek bądź by się stało, on jej nie opuści nigdy i będzie jej zawsze bronił.Ale w niej żal i tęsknota za ojcem większe były nawet od strachu, więc długi czas nie przestawała płakać - i tak lecieli, oboje żałośni, wśród jasnej nocy po bladych piaskach pustyni.Stasiowi jednak ściskało się serce nie tylko żalem i obawą, lecz i wstydem.Temu, co się stało, nie był wprawdzie winien, natomiast przypomniał sobie swoją dawną chełpliwość, którą tak często ganił w nim ojciec.Poprzednio był przekonany, że nie ma takiego położenia, w którym by nie dał sobie rady; poczytywał się za jakiegoś niezwyciężonego junaka i gotów był wyzywać cały świat.Obecnie zaś zrozumiał, że jest małym chłopcem, z którym każdy może zrobić, co zechce - i że oto pędzi wbrew woli na wielbłądzie dlatego tylko, że tego wielbłąda pogania z tyłu półdziki Sudańczyk.Czuł się tym okropnie upokorzony, a nie widział żadnego sposobu oporu.Musiał przyznać sam przed sobą, że się po prostu boi i tych ludzi, i tej pustyni, i tego, co ich oboje z Nel może spotkać.Obiecywał jednak szczerze nie tylko jej, ale i sobie, że będzie nad nią czuwał i bronił jej, chozyzby kosztem własnego życia.Nel, zmęczona płaczem i szaloną jazdą, trwającą już od sześciu godzin, poczęła wreszcie drzemać, a chwilami i zasypiać zupełnie.Staś wiedząc, że kto spadnie z cwałującego wielbłąda, może się zabić na miejscu, przywiązał ją do siebie sznurem, który znalazł na siodle.Lecz po niejakim czasie wydało mu się, że pęd wielbłądów staje się mniej szybki, chociaż leciały teraz przez gładkie i miękkie piaski.W oddali widać było majaczące wzgórza, zaś na równinie rozpoczęły się zwykłe na pustyni nocne ułudy.Księżyc świecił na niebie coraz bledziej, a tymczasem przed nimi pojawiały się pełznące nisko, dziwne, różowe obłoki, zupełnie przezrocze, utkane tylko ze światła.Tworzyły się one nie wiadomo dlaczego i posuwały się naprzód, jakby popychane lekkim wiatrem.Staś widział, jak burnusy Beduinów i wielbłądów różowiały nagle, wjechawszy w te oświecone przestrzenie, a następnie całą karawanę ogarniał delikatny, różowy blask.Czasem obłoki przybierały barwę błękitnawą i tak było aż do wzgórz.Przy wzgórzach bieg wielbłądów zwolniał jeszcze bardziej.Naokół widać było teraz skały sterczące z piaszczystych kopców lub porozrzucane wśród osypisk w dzikim nieładzie.Grunt stawał się kamienisty.Przebyli kilka wgłębień zasianych kamieniami i podobnych do wyschłych łożysk rzek.Chwilami drogę tamowały im wąwozy, które musieli objeżdżać.Zwierzęta poczęły stąpać ostrożnie, przebierając jakby w tańcu nogami wśród suchych i twardych kęp utworzonych przez róże jerychońskie, którymi osypiska i skały pokryte były obficie.Raz w raz któryś wielbłąd potknął się i widoczne było, że należy im dać wypoczynek.Jakoż Beduini zatrzymali się w zapadłym wąwozie i zsunąwszy się z siodeł, zabrali się do rozwiązywania juków.Idrys i Gebhr poszli za ich przykładem.Poczęto opatrywać wielbłądy, rozluźniać popręgi, zdejmować zapasy żywności i wyszukiwać płaskich kamieni na założenie ogniska.Drzewa ani suchego nawozu, którym posługują się Arabowie, nie było, ale Chamis, syn Chadigiego, nazrywał róż jerychońskich i ułożył z nich spory stos, który zapalił.Przez czas jakiś, gdy Sudańczycy zajęci byli wielbłądami, Staś, Nel i jej piastunka, stara Dinah, znaleźli się razem, w odosobnieniu.Lecz Dinah była bardziej jeszcze przerażona od dzieci i nie mogła słowa przemówić.Owinęła tylko Nel w ciepły pled i siadłszy koło niej na ziemi, poczęła z jękiem całować jej rączki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]