[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Christina stoi przez chwilę pośrodku kuchni, z palcami na guziku peleryny, jakby nie chciała się rozbierać i pokazywać swojej jedwabnej apaszki.Nie rozpinając peleryny, idzie do garderoby i rzuca przez ramię:- Jeśli chcesz, możemy obejrzeć dom, tylko się rozbiorę.Ale Margareta ani myśli czekać w kuchni.W lustrze w hallu widzi, jak Christina pospiesznie zdejmuje apaszkę, jakby to była jakaś wstydliwa tajemnica, i wkłada ją do szuflady starej komody.Przesuwa dłonią po włosach i niżej.Pod żakietem majaczy sznur pereł, czyżby chciała go zdjąć? Nic z tego.W tym momencie Margareta staje w drzwiach garderoby, opiera się o futrynę i uśmiecha kwaśno.- Ładne perły - mówi.- Dostałaś je od profesora?W Christinie budzi się dawna, młodzieńcza przekora, ruchem głowy daje do zrozumienia, że nie zamierza zdejmować pereł, bez względu na to, co Margareta o nich myśli.- Tak - przyznaje, głaszcząc naszyjnik.- Są ładne.I stare.Od lat były w rodzinie Erika, dostałam je po teściowej.Margareta unosi brwi.- Po strachliwej Ingeborg? Umarła?Christina przytakuje.- Mmmm.W zeszłym roku.Margareta przygląda się sobie i Christinie w lustrze.Nagle ogarnia ją zmęczenie.Dlaczego naśmiewa się z apaszki i pereł Christiny? Czy sama nie wygląda jak spod sztancy? Ma na sobie wszystko, czego wymaga konwencja od w miarę niekonwencjonalnej kobiety w średnim wieku.Czarne dżinsy, markowy płócienny żakiet, uczesanie na pazia, umalowane oczy, a na szyi korale, których oryginalność ledwo rekompensuje ich wątpliwą urodę: kilka ceramicznych paciorków na rzemykach.Co ona niby w ten sposób daje do zrozumienia? Christina odwraca się do niej.- Jesteś zmęczona?Margareta kiwa głową.- Ostatnio nie śpię najlepiej.- Dlaczego?Margareta wzrusza ramionami.- Nie wiem.Może jakieś przeczucia.Christina lekko się wykrzywia, w świecie pani doktor nie ma miejsca na przeczucia.Nagle coś sobie przypomina.- Mówiłaś coś o liście?Margareta wyjmuje list i chce go dać Christinie, ale Christina wsuwa ręce do kieszeni żakietu i pochyla się nad kopertą.Jednocześnie podnoszą wzrok i patrzą sobie w oczy.Margareta szybko się odwraca.Guz w gardle, który tak długo próbowała ignorować, nabrzmiewa i pęka jak śluzowata bańka mydlana.Mocno zaciska usta, żeby powstrzymać płacz.Ale Christina to widzi.- No, no - mówi, poklepując Margaretę po ramieniu - tylko spokojnie.Co ona takiego pisze, co cię tak wzburzyło?Margareta jeszcze raz wyciąga list i tym razem Christina musi go wziąć.Obchodzi się z nim tak, jakby był zakażony, składa palce w pęsetkę, delikatnie wsuwa je w kopertę, wyjmuje pomięty papier i ostrożnie kładzie na komodzie.Potem poprawia okulary, obrzuca Margaretę rezolutnym spojrzeniem i czyta tym swoim czystym, modulowanym głosem:- „Trzy kobiety urodziły dzieci.Aj, powiedziała Astrid, aj, powiedziała Ellen, aj, powiedziała Gertrud.Ajajajaj.Położna się odwróciła.Bęc-bęc-bęc-bęc!Urodziło się czworo.Jedno zostało na podłodze.Czyje jest to brzydkie dziecko?Co za wstyd! Co za wstyd! Nie chciał jej nikt!Co za wstyd! Co za wstyd! Ciebie nie chciał nikt!”Przez chwilę jest cicho, nie patrzą na siebie.Christina przesuwa dłonią po liście.Chyba podjęła decyzję.Z szuflady komody wyjmuje paczkę chusteczek higienicznych.- Wytrzyj nos - mówi.- Zaraz coś zjemy.Margareta wyciera nos i z chusteczką przy twarzy niewyraźnie mruczy:- Mogłabym ją zabić! Wszystko przez nią.To całe cholerne życie to wina Birgitty!Wiosna okazała się tylko czczą obietnicą.Jest ciemno, zima przypuściła swój ostatni atak.Zerwał się wiatr i sypnęło śniegiem, na parapecie bieli się zaspa.Margareta siedzi przy stole w kuchni i lekko drży.Rozkołysał się krzak i to muska szybę, to w nią uderza jak rozjuszony woźnica.Margareta przeczytała list do Christiny i aż parsknęła z oburzenia.Może trochę przesadziła, to przecież tylko jakiś bełkot, ale miała uczucie, że oburzeniem pokryje łzy.Teraz daleko jej do płaczu.Co prawda ciągle trzyma w dłoni chusteczkę, ale guz w gardle zniknął i oczy są suche.Nie spuszcza wzroku z Christiny, która stoi przy zlewie i choć porusza się swobodnie pośród swoich lśniących sprzętów, wygląda jak intruz we własnym domu.Chodzi bardzo cicho, z ramionami blisko ciała, puszczając wodę, czym prędzej zmniejsza strumień, a tuż przed zamknięciem lodówki przytrzymuje drzwi, po czym - chyba całkowicie nieświadomie - bierze głęboki oddech i domyka je obiema rękami, bezgłośnie.Światło w kuchni potęguje to przedziwne wrażenie.Pali się tylko lampa nad stołem.Wyrób Svenskt Tenn, myśli Margareta, kosztowała co najmniej dwa tysiące! Christina krząta się przy blacie w półmroku.To, co robi, zapowiada się obiecująco.Otworzyła butelkę wina, teraz odmraża w mikrofalówce chleb domowej roboty, na kuchence zmrożona bryła zamienia się w zupę.- Może ci pomóc? - pyta Margareta.Christina patrzy na nią zdziwiona, jakby zapomniała o jej obecności.Szybko się jednak reflektuje.- Nie, nie.Już prawie gotowe.Siedź.- Mogę zapalić?Christina wzrusza ramionami.Margareta zapala papierosa i pochyla się nad stołem z zapalniczką w pogotowiu.- Zapalić świecę?- Oczywiście - obojętnie odpowiada Christina.- Zapal.Margareta poznaje ten świecznik.Jest z Peru.Sama go kupiła.Dobrze pamięta ten dzień.Późnym wieczorem siedziała na plaży w Limie.Kilka godzin wcześniej po raz pierwszy zobaczyła to dziecko, wychudzonego chłopca o czarnych oczach.Leżał z rękami na głowie, jak niemowlę, i wpatrywał się w nią, nie mrugając powiekami.Jego spojrzenie wyciszyło ją na parę godzin, w milczeniu poszła na plażę, usiadła w piasku i patrzyła na Ocean Spokojny.To logiczne, pomyślała.My, znajdy, stanowimy osobną nację, musimy sobie pomagać.Wracając do hotelu, uśmiechała się, przepełniona matczynym szczęściem, i kiedy spotkała na ulicy handlarza, który sprzedawał piękne, ręcznie malowane świeczniki, w przypływie nagłego szaleństwa kupiła aż pięć.Jeden długo zdobił nocną szafkę Cioci Ellen w szpitalu, drugi był na kuchennym stole w Yadstenie.Ale Bóg jeden wie, gdzie jest ten najładniejszy, ten, który postawiła na podłodze obok łóżka chłopca.Christina stawia przed nią talerz parującej zupy.Margareta rozpoznaje ten kwaskowaty zapach.- Czy to zupa Cioci Ellen? - pyta, biorąc łyżkę.Po raz pierwszy tego wieczoru Christina się uśmiecha.- Tak, w ostatnim roku dała mi mnóstwo przepisów.Na zrazy wołowe.i ciasto malinowe.Margareta uśmiecha się łakomie znad łyżki.- Ciasto malinowe! Też chcę przepis.Pamiętasz?Więcej nie musi mówić, Christina śmieje się cicho i gruchająco; echo Cioci Ellen.Jej dłoń wibruje od śmiechu, kiedy nalewa wino.- Dać się przyłapać z palcem w konfiturach.Kiepsko było z tobą! Szczerze mówiąc, byłam śmiertelnie przerażona.Margareta odwzajemnia uśmiech.- A żebyś wiedziała.Pioruny waliły gęsto.Christina podaje koszyk z pieczywem, jest rozluźniona, pierwsze lody prawie zostały przełamane.- Byłaś ostatnio na cmentarzu? - pyta Margareta, częstując się kromką ciepłego chleba.Ledwie poczuje pod palcami jego konsystencję, już wie, że jest upieczony według przepisu Cioci Ellen.Christina wzrusza ramionami.- Byłam na Wszystkich Świętych.Cichaczem.Nie lubię jeździć do Motali.Margareta nieruchomieje z łopatką do masła w ręku.- Dlaczego? Natknęłaś się na nią?- Nie, ale.Christina patrzy w ścianę, gdzieś za plecami Margarety
[ Pobierz całość w formacie PDF ]