[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na Allacha, mądrość i siła przypada owemu królowi w udziale! Potem złożyłem w swoich składach wszystkie skarby i wszelakie dobro, a sam udałem się do swojej dzielnicy.Krewni i przyjaciele przyszli do mnie, a ja obdarowałem ich hojnie.Również rozdałem wiele jałmużny najbiedniejszym.Po pewnym czasie wszakże kalif przysłał po mnie i jął mnie wypytywać o dary, które przywiozłem, i o miasto, z którego one pochodziły.A ja mu odpowiedziałem: - O władco wiernych, na Allacha, nie znam nazwy owego miasta i trudno mi będzie znów tam dotrzeć.Kiedy bowiem okręt, na którym płynąłem, zatonął, przypłynąłem do pewnej wyspy, a tam zbudowałem sobie tratwę, na której dotarłem w głąb owej wyspy.I opowiedziałem mu o wszystkim, co podczas mej jazdy przeżyłem, jak szczęśliwie strumieniem owym płynąłem, aż dotarłem do owego miasta, oraz dlaczego dary te zostały mu przesłane.Kalif wysłuchawszy ze zdumieniem mojej opowieści, rozkazał swoim dziejopisom spisać moją historię i rękopis przechować w swoim skarbcu, jako naukę dla wszystkich, którzy go będą czytać.Uczyniwszy to obdarował mnie hojnie.Ja zaś pędziłem w mieście Bagdadzie takie samo życie jak uprzednio.Zapomniałem całkowicie o wszystkim, co przeżyłem i przecierpiałem, i żyłem sobie wspaniale wśród samych radości.Oto co przytrafiło mi się podczas mojej szóstej podróży, mili bracia! Jutro rano, jeśli Allach pozwoli, opowiem wam dzieje siódmej podróży, która spośród wszystkich moich wypraw jest najcudowniejsza i najbardziej osobliwa.Następnie Sindbad Żeglarz rozkazał nakryć stoły i goście zasiedli do wieczerzy.Po czym jak zwykle podarował Sindbadowi Tragarzowi sto miskali złotem.Ten przyjął je i poszedł w swoją drogę.Również i inni goście udali się do swoich domostw, wszyscy nie posiadając się ze zdumienia nad tym, co usłyszeli.Sindbad Tragarz spędził noc u siebie.Potem odmówił poranną modlitwę i udał się znów do domu Sindbada Żeglarza.Nadeszli tam później także i pozostali goście, a skoro wszyscy zgromadzili się w komplecie, pan domu jął dalej opowiadać.Siódma podróż Sindbada ŻeglarzaWiedzcież, ludzie, że kiedy powróciłem z szóstej podróży, oddałem się znów wesołemu życiu, pławiąc się w dobrobycie i rozkoszy wśród ciągłych zabaw, muzyki i śpiewu, i spędziłem tak wiele dni i nocy.Zyski miałem bowiem obfite i zarobek wielki.Mimo to dusza moja znów kusiła mnie, abym zwiedzał obce kraje, pływał po morzach i wraz z innymi kupcami cieszył się słuchając nowin o różnych nieznanych rzeczach.Skoro umocniłem się w swoim postanowieniu, kazałem znów spakować wiele cennego towaru, zdatnego do handlu morskiego, i przewiozłem go z miasta Bagdadu do Basry.Tam zastałem okręt, gotowy do odpłynięcia, na którego pokładzie znajdowała się gromada zamożnych kupców.Udałem się więc na ich okręt i zaprzyjaźniłem się z nimi.Wkrótce wyruszyliśmy razem wesoło i gwarno, w dobrym zdrowiu w szeroki świat.Pomyślny wiatr stale nam sprzyjał, aż dopłynęliśmy do pewnego miasta, które zwie się Madinat as-Sin.Wrównie dobrym nastroju, w jakim tam przybyliśmy, odpłynęliśmy stamtąd, gawędząc o naszej podróży i naszych sprawach handlowych, aż nagle wpadł na nas, znienacka, potężny huragan.Natarł na nas od przodu i zalał deszczem, i zarówno my, jak i nasz towar przemokliśmy do suchej nitki.Okryliśmy więc nasze towary wojłokowymi derkami i zgrzebnym płótnem, w obawie, aby się od deszczu nie zepsuły.Modliliśmy się przy tym do Allacha Miłościwego i błagali pokornie, aby uratował nas od zagrażającego nam straszliwego niebezpieczeństwa.Kapitan zaś wstał, zakasałrękawy i wdrapał się na maszt.Stamtąd rozejrzał się na prawo i na lewo i spojrzał na ludzi stojących na pokładzie.Po czym jął się bić po twarzy i szarpać brodę.My zaś wołaliśmy do niego: -Kapitanie, co się stało? A on na to: - Błagajcie Miłościwego Allacha o ratunek w niebezpieczeństwie, które nam zagraża! Płaczcie nad waszym losem i pożegnajcie się wzajemnie!Wiedzcież bowiem, że przemożny huragan zawładnął naszym okrętem i wygnał go w najdalsze 89morze, na samym krańcu świata! Rzekłszy to kapitan zesunął się z masztu, otworzył swoją skrzynię i wyjął z niej bawełnianą sakiewkę.Po czym rozwiązał ją i wydostał z niej jakiś proszek, który wyglądał na popiół, następnie zwilżył proszek wodą, odczekał chwilę i jął wąchać.Krom tego wyciągnął jeszcze ze swojej skrzyni małą książeczkę, coś w niej przeczytał i tak do nas rzecze: -Wiedzcież, podróżni, że w książce tej znajduje się osobliwa wiadomość, a mianowicie, że każdy, kto w tę okolicę zabłądzi, z życiem stąd nie powróci, lecz musi zginąć marnie.Okolica ta zwie się bowiem królestwem duchów i tu znajduje się grób króla Salomona.Są tam również smoki potwornej wielkości i o straszliwym wyglądzie.Za każdym razem, kiedy jakiś okręt do tego królestwa duchów zabłądzi, wynurza się z głębiny morskiej olbrzymia ryba i pożera okręt wraz ze wszystkim, co się na nim znajduje.Zdumieliśmy się usłyszawszy te słowa z ust kapitana.Zaledwie skończył on mówić, jak okręt nasz uniósł się nagle wysoko na falach, a potem raptownie opadł i usłyszeliśmy przeraźliwy ryk, niczym huk piorunu.Zlękliśmy się śmiertelnie i uznali za straconych.Wówczas natarła na nasz okręt ryba, kształtem podobna do olbrzymiej góry, co napełniło nas przerażeniem.Zaczęliśmy płakać gorzko nad naszym losem i sposobić się na śmierć.Z najwyższą grozą przyglądaliśmy się przy tym owemu okropnemu potworowi, gdy raptem nadpłynęła druga ryba, większa i potężniejsza od wszystkiego, cośmy dotychczas widzieli.Toteż na jej widok jęliśmy się nawzajem żegnać ze sobą i lamentować nad naszą niechybną zgubą.I oto, niespodziewanie, zjawiła się trzecia ryba, jeszcze większa od tamtych obu, które przedtem wyłoniły się z morza.Wtedy opuściły już nas całkiem rozum i zdrowy rozsądek i byliśmy jak obłąkani z przerażenia i strachu.Owe trzy olbrzymie ryby zaś zaczęły krążyć koło naszego statku, a ta trzecia, największa, rozwarła już paszczę, aby go połknąć ze wszystkim, co na nim było.Wówczas jednak zerwała się nagle gwałtowna burza, fale podrzuciły okręt do góry i cisnęły nim o olbrzymią rafę, o którą się rozbił.Deski z jego kadłuba rozleciały się we wszystkie strony, a towary oraz wszyscy kupcy i podróżni wpadli do morza.Tedy zerwałem z siebie wszystkie szaty, jakie na sobie miałem, i w jednej koszuli płynąłem dookoła, aż natknąłem się na deskę z rozbitego statku i uczepiłem się jej.Po czym wdrapałem się na nią i usiadłem okrakiem.Bałwany morskie i wichry rzucały mną uczepionym na owej desce to tu, to tam, niczym dziecinną zabawką.Fale unosiły mnie do góry lub znów zanurzały w głębinę morską.Położenie moje było tak okropne, że gorszego trudno sobie wyobrazić, gdyż dręczony byłem strachem, głodem i pragnieniem.Tedy zacząłem wyrzucać sobie wszystko, co uczyniłem, a dusza moja, która zażywała ongiś błogiego spokoju, cierpiała teraz srogie męki.I tak do siebie mówiłem: "Sindbadzie Żeglarzu, nigdy nie potrafisz dać za wygraną i za każdym razem popadasz w nowe nieszczęścia i niebezpieczeństwa, a mimo to nie chcesz wyrzec się podróży morskich.A jeśli nawet to czynisz, to tylko pozornie.Znoś więc teraz wszystko, co ciebie spotyka, gdyż zasłużyłeś na to".I tak wpadłszy do morza i siedząc okrakiem na desce z rozbitego okrętu ciągle sobie powtarzałem: "Zasłużyłem na to, co na mnie spada! Allach zesłał to wszystko na mnie, abym nareszcie wyleczył się z mojej chciwości [ Pobierz całość w formacie PDF ]