[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ten napis.ŚMIERĆ LORDA DOUGLASA.Sensacja dnia, krzycząca grubymi, czarnymi literami z kiosku pełnego gazet, mająca zwabić przechodniów, zmusić ich do ku-pienia tej jedynej, tej pierwszej gazety, która już wie, która o tym pisze.Kupił tę gazetę.Ku-pił Evening News.Osłaniając się od wiatru, od razu na ulicy przewracał kartki, szukając ko-mentarza.Znalazł.Zmarnowane życie.Tym podsumowano jego rzekomy zgon.Ach, nie, tego już naprawdę za wiele!Swoim wrogom życzyłby takiego nekrologu.Każdemu ze swych wrogów.I żeby prze-czytali go żywi – jak on.Oto dobiegł kresu – tak napisano – los świetny i nieszczęśliwy.Los człowieka, który przyszedł na świat pod najlepszymi auspicjami.Potomek jednego z najstarszych rodów Wielkiej Brytanii, arystokrata spokrewniony z tyloma ludźmi z najściślejszej elity, olśniewająco zdolny, i do tego poeta.Wszystkiego mógł w życiu dokonać – a co zrobił? ,,Nic i gorzej niż nic”.Cóż, bądźmy miłosierni.Zawsze trzeba być miłosiernym, ale zwłaszcza wobec świeżo zmar-łych.Miłosierdzie każe nam wiele wybaczyć temu biednemu, zagubionemu człowiekowi, który – przy takich możliwościach! – będzie zapewne pamiętany tylko przez skandale i awantury, które wywołał.Mimo to bądźmy miłosierni.To dziedzictwo złej krwi.Zbyt wielu było w tej rodzinie degeneratów.Nie chcemy powiedzieć – tak napisano! – że w s z y s t k i e stare rodziny, ach, nie.ale co do Douglasów.Zatrząsł się z wściekłości.I kto by się nie zatrząsł na jego miejscu?W lepszych czasach wyzwałby autora tego świństwa na pojedynek.Niestety.Skoro nie żyłw lepszych czasach, pozwał go do sądu.Czyż nie został zniesławiony?A redakcja Evening News oświadczyła, że przeprowadzi w sądzie dowód prawdy!Przegrała proces.Zarobił na tym tysiąc funtów.Ale kiedy naprawdę zamknie oczy, kiedy nie będzie już mógł się bronić, procesować, odgrażać – podsumują go na dobre.Zaleją go takim samym morzem błota, w jakim Churchill – nie daj Boże! – utopi Anglię.Honor! Kto z nich wie, czym jest honor?Dzwonek do drzwi.Przyszedł jeden z tych młodych, których tak dobrze byłoby pozyskać.Nie młodzieniaszek, nie.Ale czymże są te lata około czterdziestki, jeśli nie najwspanialszym rozkwitem młodości?Ach, jaki on sam był wtedy młody!Właśnie wszystko się dla niego kończyło.Zawaliło się.Całe życie.Wszystko.Ale mimo to– jaki był wtedy młody!Przyszedł.Niestety, nie można go niczym poczęstować.Minęły czasy, kiedy lord Douglas podejmował gromady takich jak on przy długim stole zastawionym ciastkami z kremem, tar-toletkami i konfiturami (a oni potem plotkowali o jego pedalskich nawykach! – ale co go to 46obchodziło?).Jest wojna.Kończy się wojna.Tak trudno o jedzenie.Tym razem sam gość przyniósł to, co obiecał, czym się wkupił – tuzin jajek i butelkę brandy.Dobrze, trochę brandy dostanie.Ale nic więcej.Minęły czasy chwały.Gość usiadł.Umoczył usta w kieliszku.I pyta:– Może pamięta pan jeszcze coś, milordzie? Coś, czego pan nigdzie nie napisał, czego pan nikomu nie powiedział?Nudziarz.Ale dobrze, czemu nie? Można mu sprzedać ładną historyjkę.Będzie pierwszym, który ją poda do druku.I niech się cieszy!– Owszem, przypomniałem sobie coś – mówi lord Douglas, zaciskając ręce na poręczach fotela i patrząc na gościa spod ciężkich fałd powiek.– Pewnego dnia Oscara napadli w Paryżu apasze.Gość aż zastrzygł uszami.Jasne: to mu się przyda do książki.Może za następną taką historyjkę zapłaci dwiema butelkami brandy, nie jedną?– Kiedy to było, milordzie? Po więzieniu?– Ach, oczywiście.Biedny Oscar snuł się wtedy nocą po Paryżu, samotny i nieszczęśliwy.aż tu nagle napadli go apasze.Pieniędzy nie miał, więc chcieli mu zabrać zegarek.A on ich zagadał.Tak ich zagadał, że trafili razem do jakiejś knajpy.Opowiadał im fantastyczne historie.jak to on, zawsze umiał pięknie mówić, i to do ludzi na każdym poziomie.a oni słuchali jak najęci.Oczarował ich.I skończyło się na tym, że nie stracił zegarka, tylko zyskałkilka drinków!– To mogło się zdarzyć tylko jemu! – woła młodociany skryba, notując pospiesznie.– Cóż, może.Biedny Oscar zawsze był bardzo w y m o w n y.I lord Douglas podnosi kieliszek do swego ogromnego nosa.Ściska kieliszek w dłoni, żeby jej ciepłem pobudzić, wydobyć bukiet.Niestety! Tania, marna brandy! Nie do picia!Niewarta tak dobrej anegdoty!Bądźmy sprawiedliwi.Trudno teraz o dobrą brandy.Nawet na czarnym rynku.Poprosi bratanka.On ma jakieś dojścia.Ostatnio przysłał mu coś paskudnego, niech się zrehabilituje!– Piszę właśnie rozdział o Wildzie w więzieniu – mówi skryba, przekonawszy się, że z anegdoty o paryskich apaszach nic już więcej nie wyciągnie (ach, ale on to ubarwi! widać to po nim! Zrobi z tego cacko! I na zdrowie).– I chciałbym.proszę mi wybaczyć, milordzie.chciałbym jeszcze raz pomówić o De Profundis.Znowu to samo.Ręce lorda Douglasa ponownie puściły poręcze fotela.Zaciskają się na tłustej szyi, na kruchych kościach zdrajcy.– Co mam powiedzieć?! Mówiłem to setki razy.w sądach i gdzie popadnie! Biedny Oscar był nienormalny, pisząc do mnie ten list.Wpadł w obłęd.To wpływ więzienia.Zarzucać mi, że nie dałem mu pić, kiedy był chory! – Stary człowiek trzęsie się z furii, czerwone plamy latają mu przed oczami.– A czemu m n i e o t o prosił? Był we własnym domu, mógł wezwać służbę! Czemu j a miałem mu dawać coś do picia? Też mi zarzut! Zarzut wariata! Czemu, no, czemu j a miałem przynosić mu wodę.czy lemoniadę? Czemu nie wezwał służby?– To było w hotelu – przypomina ten smarkacz.– Tak? Nie pamiętam.No, to we Florencji! We Florencji też był chory i chciał winogron!Czemu j a miałem kupować mu winogrona? Zgodzi się pan ze mną, że człowiek, który coś takiego pamięta latami, który to wypomina z więzienia jak zbrodnię [ Pobierz całość w formacie PDF ]