[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie ostat­ni.– Wi­dzisz, on się in­te­re­su­je tym, co mó­wię – tłu­ma­czy­ła Buni.– Mil­czy i gapi się na mnie.To zna­czy, że słu­cha.[My­li­ła się, jak zwy­kle.Na tę jed­ną rzecz za­wsze bę­dzie da­wa­ła się na­brać.Na to, że kie­dy fa­cet mil­czy i się gapi, to zna­czy, że słu­cha i ro­zu­mie.Ergo, jest in­te­li­gent­ny.]Bied­na Dziu­nia nie mia­ła po­ję­cia, że Śred­ni gapi się i my­śli, jak do­stać się mię­dzy jej nogi.A mil­czy, bo nie ma nic a nic do po­wie­dze­nia.Coś do nie­go czu­ła, bez dwóch zdań.Może nie do re­al­ne­go Śred­nie­go, ale do tego chło­pa­ka, któ­re­go so­bie wy­obra­zi­ła.Tego, któ­ry czy­ta książ­ki.I słu­cha.A słu­cha­jąc, pa­trzy z ta­kim za­in­te­re­so­wa­niem, jak­by uwa­żał ją za naj­bar­dziej in­te­re­su­ją­cą dziew­czy­nę pod słoń­cem, a to, co mówi, za war­te uwa­gi.To było coś!I jesz­cze ro­man­tycz­ne spa­ce­ry za rękę.Kil­ka po­ca­łun­ków.Wy­my­ka­nie się póź­ną nocą, żeby po­pa­trzeć so­bie w oczy.Dziu­nia zna­la­zła w tym wszyst­kim emo­cjo­nu­ją­cą roz­ryw­kę.Na ra­zie na­zy­wa­ła go przy­ja­cie­lem, ale po­zwa­la­ła mu błą­dzić usta­mi po swo­jej twa­rzy.Sko­ro musi…– Mu­sisz mi od­dać swo­ją cno­tę – oznaj­mił Śred­ni na po­cząt­ku lip­ca.– Te­raz wiem, że te plot­ki o to­bie to kłam­stwa.Dziu­nia o mało nie wy­ga­da­ła, że jej cno­ta zo­sta­ła w piw­ni­cy pod pa­ją­ka­mi, daw­no temu.Ale za­mknę­ła bu­zię, bo uzna­ła, że to nie te­mat do roz­mów z chło­pa­kiem.Któ­ry naj­wy­raź­niej w świe­cie snuł wo­bec niej ja­kieś pla­ny.– Dla­cze­go mu­szę? – Za­in­te­re­so­wa­ła się.– Dla­te­go że idę do woj­ska, a ty bę­dziesz na mnie cze­ka­ła.Bę­dziesz moja.To na­wet do­brze brzmia­ło w jej uszach, cho­ciaż wciąż jesz­cze nie czu­ła się za­ko­cha­na.Mia­ła tyl­ko na­dzie­ję, że po­czu­je to, co wy­pa­da czuć do chło­pa­ka.Któ­re­mu musi od­dać swo­ją nie­ist­nie­ją­cą cno­tę.Uzna­ła, że to może być uczci­wa cena.W za­mian za po­sia­da­nie ko­goś dla sie­bie.Ko­goś, kto słu­cha.I uwa­ża ją za war­tą uwa­gi.CZTERDZIEŚCI TRZYDZIEŚCI DZIEWIĘĆ: COITUS INTERRUPTUSSie­dzia­ła na kocu, obej­mu­jąc rę­ko­ma ko­la­na pod­cią­gnię­te pod sam nos.Czu­ła zde­ner­wo­wa­nie, a jed­no­cze­śnie z roz­ba­wie­niem ob­ser­wo­wa­ła, jak Śred­ni sza­mo­cze się z por­t­ka­mi.Byli zu­peł­nie sami, je­śli nie li­czyć czte­rech krów zo­sta­wio­nych na noc na łące.Była trze­cia nad ra­nem; mie­li dwie go­dzi­ny z ha­kiem, za­nim Mrocz­ko­wa za­cznie tłuc wia­dra­mi przed po­ran­nym do­je­niem.To był po­mysł Dziu­ni.To ona za­żą­da­ła spo­tka­nia o ta­kiej po­rze.Ży­czy­ła so­bie stra­cić rze­ko­mą cno­tę tuż przed wscho­dem słoń­ca, nad wodą.Chcia­ła ro­man­tycz­nie po­cho­dzić po ro­sie – przed albo po, obo­jęt­nie.Wśród śpie­wu pta­ków bu­dzą­cych się ze snu.Tak się zło­ży­ło, że i wśród ga­pią­cych się obo­jęt­nie krów.Ru­sza­ją­cych py­ska­mi w jed­nym mo­no­ton­nym ryt­mie.W głę­bi ser­ca Dziu­nia mia­ła na­dzie­ję, że Śred­ni za­śpi i nie przyj­dzie.Póź­niej mo­gła­by uda­wać ob­ra­żo­ną.I cała spra­wa ja­koś by się od­wlo­kła.Bez po­czu­cia krzyw­dy po jed­nej i po­czu­cia winy po dru­giej stro­nie.Ale przy­szedł, oczy­wi­ście.Nie po to da­wał się przez mie­siąc wo­dzić za nos, żeby te­raz za­spać na fi­nał.Mia­ła ocho­tę za­py­tać go jesz­cze raz, czy to ko­niecz­nie musi być dziś.Może jed­nak tyl­ko po­ga­da­ją, Śred­ni ją tro­chę po­tar­mo­si i wy­star­czy.Ale wie­dzia­ła, że nie przy­szli tu na po­ga­węd­ki, więc za­miast tego za­py­ta­ła z pre­ten­sją:– Czy one mu­szą ster­czeć aku­rat tu­taj? Od­bie­ra­ją temu miej­scu cały urok.Miej­sce było pięk­ne, nie moż­na za­prze­czyć.Ogrom­na sta­ra wierz­ba da­wa­ła schro­nie­nie wie­lu stwo­rze­niom.Miesz­ka­ły na niej pta­ki (te, któ­re mia­ły śpie­wać dla Dziu­ni), miesz­ka­ła pod nią ro­dzi­na ro­pu­sza, sia­dy­wa­ły pod nią za­ją­ce.A te­raz Dziu­nia ze Śred­nim, na wil­got­nym kocu.Wierz­bo­we ga­łę­zie się­ga­ły zie­mi, a po dru­giej stro­nie zwie­sza­ły się do sa­mej wody, two­rząc zie­lo­ny sza­łas osła­nia­ją­cy in­tym­ność ko­chan­ków.– Nie wie­dzia­łem, że zo­sta­wi je tu na noc – wy­stę­kał Śred­ni, szar­piąc no­gaw­kę.– Mogę je tro­chę od­go­nić, je­śli ci prze­szka­dza­ją.– Zrób coś, żeby so­bie po­szły, niech się na mnie nie wy­ba­łu­sza­ją.Śred­ni zła­pał ga­łąź i „Nu, po­szły­yy wy”, po­go­nił to­wa­rzy­stwo.Dziu­nia wciąż sie­dzia­ła sku­lo­na i lek­ko ją trzę­sło, bo zim­no nad ra­nem.– Chy­ba mia­łam głu­pi po­mysł – za­uwa­ży­ła.– Może nie będę się tak do koń­ca roz­bie­rać, co?Naj­chęt­niej wca­le by się nie roz­bie­ra­ła.Już ża­ło­wa­ła, że dała się na­mó­wić na – jak to Śred­ni na­zy­wał – „przy­pie­czę­to­wa­nie mi­ło­ści”.Ale obie­ca­ła; ła­twiej było się zgo­dzić niż to­czyć wiecz­ne dys­ku­sje.Trze­ba to trze­ba – po­wie­dzia­ła so­bie w du­chu.– Sko­ro tak to dzia­ła.Za­miast wresz­cie pod­dać się uro­ko­wi miej­sca, roz­glą­da­ła się ner­wo­wo.Zda­wa­ło jej się, że ktoś pa­trzy.Ja­kaś gęba, może na­wet Gęba.– Wi­dzia­łeś tam ja­kąś twarz w trzci­nach? – Wo­la­ła się upew­nić.– Może Gęba wró­cił.– Prze­stań! – Śred­ni otrzą­snął się ner­wo­wo.– Gęba daw­no nie żyje, nie pa­mię­tasz?– Je­śli mó­wisz o Sta­chu, to bar­dzo się my­lisz.– Dziu­nia przy­bra­ła ton pro­ro­czy.– Gęba nadal żyje i po­wró­ci do Scze­złe­go.– Coś ty, Dziu­nia.Ga­dasz jak ja­kaś… no…– Pier­dol­nię­ta?– Nie ob­ra­żaj się, mamy rand­kę czy nie?– Mamy.– Wes­tchnę­ła Dziu­nia.– Zdej­mij w koń­cu te spodnie.Chcia­ła mieć już za sobą te (wy­gi­ba­sy) mi­ło­sne po­czy­na­nia [ Pobierz całość w formacie PDF ]