[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kwestia wartości ziemi.To.trochę zwariowane.Harry wstaje.– Powinienem sprawdzić, co robi twoja matka.Wychodzi.Wkładam do ust kolejny kawałek steku.Jest wyśmienity!Powinnam częściej jeść.Will rzuca serwetkę na stół.– Poszło idealnie.– Tak myślisz?– Kurwa, nie! – krzyczy.Ze strachu upuszczam widelec.Will rzadko klnie.– Will, ja.Wpatruje się we mnie z przerażeniem.– Co ty sobie myślałaś, Lily? Próbowałaś wszystko zepsuć?– Oczywiście, że nie!– To była katastrofa.Nawet nie wiem, co powiedzieć.– Jestwściekły.Nigdy dotąd tak do mnie nie mówił.I ma rację.Oczywiście, żetak.Teraz to widzę.– Przepraszam.– Dotykam jego ramienia, ale nie reaguje.Wpatrujesię przed siebie.– Chciałam zrobić dobre wrażenie.Zawsze za dużogadam, kiedy jestem zdenerwowana.Wzywa kelnerkę i zamawia drinka.Przesuwa rękami po włosach.– Co oni muszą myśleć? – lamentuje.Próbuję go pocieszyć.– A czy to ważne? Przecież to tylko twoi rodzice.Kręci głową.– To bardziej skomplikowane.– Naprawdę? Są także.– robię dramatyczną przerwę – twoimbratem i siostrą?– Cholera jasna, Lily! – krzyczy.– To nie jest zabawne!– Przepraszam, przepraszam, przepraszam.– Rzeczywiście miprzykro.Nie chciałam, żeby sprawy tak się potoczyły.Sytuacjawymknęła się spod kontroli.A teraz Will jest przygnębiony.Czuję sięokropnie.– Mój związek z nimi jest.trudny – mówi.– Zależało mi, żeby ciępolubili, zaakceptowali.W przeciwnym wypadku.Zresztą nieważne.Tego się nie da wyjaśnić.Brzmi ponuro.Naprawdę jest aż tak źle?– Powiedz im, że zwykle taka nie jestem.Zwal winę na streswywołany ślubem, pracą, czymś jeszcze.Powiedz, że kompletnie miprzez to odbiło.I za dużo wypiłam na pusty żołądek.– Wyciągamdo niego rękę.– Przykro mi, skarbie.To się więcej nie powtórzy.Milczy.Kelnerka przynosi mu drinka.– Ślubny stres.– Will kiwa głową.– To może podziałać.Nie przeszkadzam mu w rozmyślaniach.Miałabym wielką ochotęzamówić kieliszek czerwonego wina do steku, ale tego nie robię.Dojrzałość!– Mogłeś mnie uprzedzić, że nie wiedzą o wspólnym mieszkaniu.Patrzy na mnie żałośnie.– Chciałem ci powiedzieć rano, ale nie miałem okazji.– Nie wyolbrzymiasz sprawy? Dziwię się, że ludzi jeszczeobchodzą takie rzeczy.– Dla wielu to ważne.W tym dla moich rodziców.Nie wszystkierodziny są takie niekonwencjonalne jak twoja.– Chyba nie.Ale.naprawdę im powiedziałeś, że mieszkamna Upper East Side? To jak cios nożem, Will.– Dotykam piersi.– Prostow serce.Na jego twarzy pojawia się półuśmiech.– Co ja sobie myślałem?– Wszystko w porządku.– Klepię go po ręce.– To znaczy, żemamy remis.Chowa głowę w dłoniach.– Will? Żartowałam! – Stukam go po ramieniu.– Will? Will?EGZEMPLARZ PRASOWYROZDZIAŁ 8Rodzice Willa nie wracają do stolika.Dzwoni do ojca i dowiadujesię, że poszli do hotelu.Namawiam go na wynajęcie skutera, bo chcę mupokazać wyspę.On prowadzi (oczywiście!), a ja opowiadam o swoichulubionych miejscach: zobaczył skalistą plażę w Fort Taylor, ciche uliceLouisa i Royal – trasę moich rowerowych wycieczek, park Bayview –tam mama grała w softball.Także Bight, gdzie jachty z całego świataobijają się lekko o zniszczone pomosty, oraz parking sądu federalnego,na którym niezadowolony klient, wyznawca santerii, rzucił na babcięklątwę przy użyciu kości kury i fiolki krwi kozła.Opieram policzek o rozgrzane słońcem plecy Willa.Przemierzamytak ulice i czuję, jak on się rozluźnia.– W dole po prawej jest wysunięty najbardziej na południe punktkontynentalnych Stanów Zjednoczonych – mówię.– Stamtąd na Kubęjest tylko sto kilometrów.– Warto zobaczyć?– Jeśli lubisz tego rodzaju rzeczy.Pomnik wygląda jak olbrzymiczerwono-żółty czopek.Will skręca w prawo.– Nie mogę tego przegapić.Zatrzymujemy się, robimy sobie wzajemnie zdjęcia, potemprosimy kogoś, żeby sfotografował nas oboje.Wsiadamy na skuteri wracamy na Stare Miasto.Chcę pojechać na cmentarz, ale się gubię.– Skręć w lewo [ Pobierz całość w formacie PDF ]