[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Do dziś miała po nim pamiątki na brzuchu, udach i pośladkach.– Co robimy? – Martusia z zadowoleniem popatrzyła na dzbanek pełen aromatycznej kawy.– Działamy.– Jolka spojrzała na zegar.Nie było jeszcze ósmej.– Najpierw coś zjedzmy, wypijmy kawę i pojedziemy.Wiecie, do kogo.– Mrugnęła znacząco.– Rozmawiałam z naszą nową przyjaciółką – szepnęła Kama z pełnymi ustami.Sałatka, którą znalazła w lodówce, była przepyszna.– Czuje się lepiej.Powiedziała, że mamy kupić telefon i kilka kart.Jeszcze dziś zaczynamy działać.Najdalej za tydzień chce wrócić do pracy.– Tak się zastanawiam… – Martusia najczęściej myślała na raty, za to całkiem skutecznie.– Co ona będzie z tego miała?– Swoją działkę – odpowiedziała Jolka.– Nie przypominam sobie, żeby wspomniała o tym choć słowem.Powiedziała tylko, że w to wchodzi.– Martusia przypomniała im słowa Sandry.– Może chodzi o to, że będzie miała haka na T? – zasugerowała Kama.– Ona jest hakiem.Naszym.– Martusia ma rację.– Kama energicznie żuła ciemny chleb z miodem.Od śmierci męża mogła jeść, co tylko chciała, i nawet jej nie mdliło.– To babsko kute na cztery nogi.Krzywdy sobie nie zrobi, ale też chciałabym wiedzieć, dlaczego nam pomaga.Godzinę później Sandra próbowała zebrać myśli, by w sposób jasny i logiczny wyjaśnić swoją motywację trzem inkwizytorkom, które wyglądały, jakby zamierzały spalić ją na stosie.Niemal czuła zapach zgromadzonego pod drzwiami drewna.– Markiewicz ma na mnie haka…– Tak.Wiem.Pytanie brzmi, co się zmieni, jak już go oskubiemy.Nadal będzie miał na ciebie haka, ale ty na niego nie, bo ty jesteś hakiem.Naszym.– Kama przedstawiła sytuację tak prosto i jasno, by nawet prawnik mógł od razu zrozumieć w czym rzecz i nie doszukiwać się ukrytego dna czy też niepełnych prawd.– To nie takie proste… – zaczęła niepewnie Sandra.– Wręcz przeciwnie – przerwała jej znów Kama.– To jest bardzo proste.– Nie przerywaj, bo nigdy nie skończy.– Martusia dźgnęła ją palcem w ramię.– Dziecko kochane – zaczęła Jolka z odpowiednią dozą matczynej troski.– Nie interesuje mnie twoja przeszłość, bo jesteś czy tam byłaś kochanką mojego męża, a nie narzeczoną syna.Do mojej rodziny nie wchodzisz.Chcę tylko wiedzieć, czego chcesz w zamian za swoją pomoc.– Tu postanowiła pominąć milczeniem próbę pogrzebania żywcem Sandry.Łączył je teraz sojusz, nie ma co wypominać starych krzywd.– Kasy? Podzielę się.Tadzik ma więcej, niż jemu i mnie potrzeba.Ale muszę wiedzieć, na czym stoję.– Rozumiem.– Sandra zbierała myśli, nie wiedząc, jak dokładnie oddać słowami swoje emocje.Na ogół bowiem jej stan uczuciowy był na poziomie mrówki robotnicy.Takiego ogromu nienawiści nigdy dotąd nie odczuwała i nie podejrzewała nawet, że jest do tego zdolna.– Chcę zemsty – powiedziała w końcu.– Myślę, że właśnie o to mi chodzi.Chcę widzieć, jak ten drań się skręca i cierpi.– No patrzcie… – zdumiała się Kama.– Myślałam, że to Jolka jest jego żoną.– Jak widać, niewiele potrzeba, by osiągnąć taki stan – powiedziała w zadumie Martusia.– Rzecz w tym, dziecko kochane… – Jolka znów zachowywała się jak wcielenie matki Polki, zwłaszcza że Tomaszewska bez makijażu wyglądała, jakby była niewiele starsza od jej dwójki.– Że nic nie zobaczysz, bo nie możesz mu się pokazać na oczy.A jak wrócisz do firmy, nadal będziesz w tym samym miejscu.– To stanowi pewien problem – przyznała ich sojuszniczka.– Ale mam tydzień na jego rozwiązanie.– Kto to jest Adam? – Martusia przypomniała sobie, że już o to pytała w leśnym domku, lecz nie uzyskała odpowiedzi.– Pracujemy razem.Dostałam klientów, na których ostrzył sobie zęby, i go poniosło – wyjaśniła Sandra, przełykając ślinę.Jej głos nadal brzmiał chrapliwie, jednak mówienie nie sprawiało jej już takich trudności.To miło ze strony Skałkowej, że zapytała, pomyślała.Do tej pory niespecjalnie interesowało je, kto próbował ją zabić.– Czyli z naszego punktu widzenia jest nieistotny – westchnęła z żalem tamta.– Liczę na to, że pomożecie mi znaleźć coś, co mi pozwoli trzymać Markiewicza w szachu.– Sandra znów upomniała się o swoje.Właśnie otrzymała wspaniały przykład egoizmu w wykonaniu nieutulonej w żalu wdowy po Tobiaszu Skałce.Jej przyjaciółki nie były lepsze.Padecka wciąż coś przeżuwała.Markiewiczowa jedyna próbowała udzielić jej wsparcia, jednak mimo tej matczynej troski w gruncie rzeczy wszystko opierało się na relacji coś za coś.– Skarbie, gdybym miała coś takiego, już dawno byłabym szczęśliwą rozwódką – odparła z żalem Jolka.– Ale niech będzie.Obiecuję, że coś wymyślimy.W ostateczności…Pełne głębokiego namysłu milczenie Markiewiczowej wywołało popłoch u jej przyjaciółek.Chyba Jolka nie zamierza go…– Chcesz, żeby… odszedł? – zapytała ze zgrozą Martusia.– Oczywiście, że tego chce – zdziwiła się Sandra.Miała wrażenie, że to wszystko właśnie ku temu zmierza.– Ale odszedł naprawdę?– Rozwód w zupełności wystarczy – oświadczyła stanowczo Jolka, spoglądając ostrzegawczo na Martę.Jak zawsze jej spojrzenie nie zostało właściwie zinterpretowane.– Ja wiem, że ty masz zbyt dobre serce – powiedziała płaczliwie tamta, serdecznie współczując przyjaciółce.Tobiaszek był świnią, ale w porównaniu z Markiewiczem.Nie był taki zły.Co nie znaczy, że żałuje, że go nie ma.Po prostu będzie myślała o nim z odrobiną sympatii, a czasem może nawet pójdzie na jego grób.Tyle może zrobić
[ Pobierz całość w formacie PDF ]