[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gołymi rękami mógłbym unicestwić towarzysza Mao, Gomułkę w żadnym wypadku.A poza tym z daleka zabić łatwiej.— Z daleka zabić łatwiej pod względem moralnym, trudniej pod względem technicznym — ojciec bardzo rzadko formułował ogólne sentencje.— Panie Naczelniku — z entuzjazmem krzyknął pan Trąba — wściekle zazdroszczę panu celności tej formuły! Wściekle zazdroszczę i równocześnie nagradzam.Pan Trąba napełnił kieliszki, mój wszakże jedynie do połowy, co potwornie mnie dotknęło.Jadowita myśl o dezercji i zdradzie natychmiast zapłonęła w mojej głowie.— Tak czy inaczej, operacja musi mieć charakter snajperski — powiedział pan Trąba.— Niestety odpada użycie broni palnej.Odpada ono z tysiąca rozmaitych powodów, spośród których jeden wszakże wydaje mi się wystarczający: ja mianowicie nie umiem obchodzić się z bronią palną.Tak — zasępił się pan Trąba — na liście moich rozlicznych nieumiejętności znajduje się i ta nieumiejętność.A gdyby nawet — dalej był pełen melancholijnego niesmaku do samego siebie — gdyby nawet udała się nam jakimś cudem zdobyć, dajmy na to, dubeltówkę, to i tak czasu jest zbyt mało, bym zdołał w należycie precyzyjnym stopniu opanować kunszt strzelecki.Jednym słowem, panowie — głos pana Trąby na powrót stał się głosem wytrawnego sztabowca — jednym słowem, panowie, pozostaje.— Jednym słowem, panowie, pozostaje łuk — głos ojca wibrował niepoczytalną wściekłością.— Panie Trąba, może starczy tych facecji! Jeśli pan sobie życzy, mogę powiedzieć, iż z tą chwilą wypowiadam posłuszeństwo, odchodzę z oddziału, odmawiam wykonywania jakichkolwiek rozkazów, zrzucam mundur, odchodzę do cywila, mogę wypowiedzieć którąkolwiek z tych błazeńskich formuł.I wypowiadam — zdawało mi się, iż od śmiertelnej bladości pojaśniało nawet niebieskie światło na twarzy ojca — i wypowiadam tę formułę, i wypowiadam wszystkie naraz te kabotyńskie formuły i równocześnie — ojciec chwycił stojącą na stole butelkę — bezterminowo zawieszam panu przyznawanie nagród za najbardziej nawet zapierające dech w piersiach frazy.Pan przekracza granice smaku — ojciec mówił nieco ciszej, ale nie uspokajał się bynajmniej, przeciwnie, wciąż narastająca w nim furia zdawała się teraz swój własny głos dławić.— Już sam pomysł z zamachem, już sam pomysł z zamachem jest ryzykowny, cała ta historia permanentnie sama siebie kwestionuje, a tu teraz gwóźdź do trumny wszelkiego prawdopodobieństwa.Pan, panie Trąba, cały ten nieszczęsny naród obraża.Nie wie pan, jak ludzie są upodlani? Nie wie pan, że jego naprawdę trzeba zabić? A pan? Jeśli w ogóle ma pan go zamiar zabić, to zanim go pan zabije, sam się pan na śmierć zagada.Nie pojmuje pan tego, czy jak?— Pojmuję, dobrze pojmuję — powiedział głucho pan Trąba.— Skoro pan pojmuje, to po cóż pan rozcieńcza sytuację groteskowymi rekwizytami? Do stu tysięcy furgonów beczek! Zamachowiec z łukiem, policjant z damską parasolką! A tu ludzi na Sybir wywożą! Tere-fere kuku, do Gomułki z łuku! — Drobiny piany pojawiły się w kącikach ust ojca.— Z łuku! A może z procy! A może tak ot!I wziąwszy potworny rozmach, ojciec z całej siły cisnął butelką.Czy wszakże okazały gest był odwrotnie proporcjonalny do jego siły, czy hipnotyczna i ocalająca moc wzroku pana Trąby nie spuszczającego oka z butelki tak wielka, czy był to rzadki splot rozmaitych koincydencji — dość że nic się nie stało.Jeżeli istniał cel — pocisk chybił celu.Flaszka odbyła krótki i osobliwie powolny lot w kierunku okna, zaciemniający koc zamortyzował uderzenie, niczym powietrzny wehikuł podchodzący ku lądowaniu zsunęła się w dół wzdłuż szarej powierzchni i odbiwszy się jeszcze od stojącej pod oknem ławy, bezpiecznie wylądowała na ziemi i ospale, ostatnimi porywami potoczyła w kierunku moich stóp.Przez chwilę przyglądaliśmy się jej niemo, może w obawie, iż jednak lada chwila eksploduje i rozsypie się, rozpłynie w szkło zmieszane z jałowcówką, a może w nadziei, iż wstąpią w nią jeszcze jakieś energie i napędy i jakby obrócona czyjąś niewidzialną ręką zawiruje figlarnie i występnie? Ale nic się nie działo.Było cicho, u mych stóp zaś spoczywała flaszka wypełniona gorączkową i niemą szamotaniną niebieskich świateł.— Panie Naczelniku — głos pana Trąby miał nietypowo realistyczne brzmienie — panie Naczelniku, ja go naprawdę zabiję.Nie z łuku, rzecz jasna.Mam zamiar zastrzelić go z chińskiej kuszy miotającej bełty.5.Gdy wreszcie zrozumiałem, na czym ma polegać moja rola w zamachu na życie I sekretarza Władysława Gomułki, rozgorzały we mnie czarne płomienie zdrady i wstydu.Był duszny sierpniowy poranek, przez otwarte okno słychać było orkiestrę misyjną, z furią wdziewałem niedzielne ubranko, śpieszyłem się, miałem zamiar zostać zdrajcą, zanim zacznie się nabożeństwo.Chyłkiem, śliskim krokiem wiarołomcy wymknąłem się z domu.“Jezu mój krasny! Królu świata jasny!” — śpiewały w przykościelnym ogrodzie chórzystki i spoglądały na mnie z pogardą, misyjni muzykanci odsunęli od ust puzony i z naganą pozierając w moim kierunku jęli coś szeptać między sobą.— Halucynacje, Jerzyku, to są halucynacje, halucynacje spowodowane twoim panicznym strachem — szeptałem sam do siebie, kuliłem się i kroki moje stawały się coraz cięższe i czarna piana lęku kolebała się w moich wnętrznościach coraz niebezpieczniej i ściśle na wysokości Domu Zborowego musiałem się zatrzymać.Po raz pierwszy w życiu pojąłem, iż jeśli nie doznam uskrzydlenia, nie postąpię ani kroku dalej.Potem to przeświadczenie miało się stawać coraz częstsze, liczba czynności, których nie byłem w stanie wykonać bez doznania uskrzydlenia wzrastała, w końcu bez doznania uskrzydlenia nie byłem w stanie niczego w życiu zrobić, i teraz zresztą także, by spisać tę historię, uskrzydlać się muszę nieustannie.Rozejrzałem się wokoło i choć wybór jak na początek lat sześćdziesiątych był spory, i choć wszystkie gospody i “Piast”, i “Dom Zdrojowy”, i “Cafe Orbis” były już otwarte, i choć wszystkie trzy znajdowały się w zasięgu mego wzroku, moja małoletniość stanowiła zaporę nie do przebycia.Męskie ramiona męskimi ramionami, męski głos męskim głosem, ale nie było najmniejszej szansy, aby któraś z trzech barmanek.nie mogłem mieć żadnej nadziei, iż Helenka Morcinkówna (“Piast”), Krysia Kotulanka (“Dom Zdrojowy”) czy Marysia Jasiczek (“Cafe Orbis”) poczęstuje mnie gorzałką.I nie przez samego siebie prowadzony skręciłem w lewo i przyśpieszyłem kroku, i niebawem, minąwszy plac targowy, zastukałem do wrót ukrytego w cieniu skoczni narciarskiej domostwa pana Trąby.Nikt nie odpowiadał.Nacisnąłem klamkę.Drzwi ustąpiły.Z głębi, z ciemnej sieni, dochodziły pojedyncze słowa tłumione gorączkowym spazmatycznym oddechem.Pan Trąba leżał na żelaznym łóżku stojącym na środku ogromnej, większej nawet od naszej kuchni, izby.Poza łóżkiem i stojącą przy łóżku butelką nie było tam żadnych sprzętów ani przedmiotów, nic, zdrewniały bezmiar wód, dryfujący środkiem rozbitek i butelka pełna zgubnych wieści.Z rozciętego czoła pana Trąby sączyła się krew, z raz po raz rozchylających się ust ciekła ślina, zielone wojskowe spodnie, które miał na sobie, były kompletnie przemoczone.W izbie panował przedśmiertny zapach ciała bezwolnie spływającego wszelkimi substancjami, choć w istocie wypełnionego jedną tylko substancją [ Pobierz całość w formacie PDF ]