[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jeszcze dawniej.Prawie słyszy głos doktora Janowskiego, mówiący, by się odprężyła, oddychała głęboko, pozwoliła, by jej podświadomość przejęła kontrolę nad świadomością.„.ale ja chcę jechać.Nigdy mnie nie bierzesz.Będę grzeczna, tato.Obiecuję.— Ty zawsze jesteś grzeczna, koteczku.”Ukucnął, by ją przytulić i pocałować w kark.423Czasami kręcił nią w kółko, w kółko.Lubiła to, takie łaskotanie w brzuchu.Strach i podniecenie.Nie puszczaj mnie, nie puszczaj!„To takie nudne, tylko dla dorosłych.— Ale ja chcę iść.Chcę obejrzeć domy.—-- Dąsy.Drżąca dolna warga.Czasami to działa.W niedzielę po południu będę pokazywał komuś duży dom, będziesz mogła ze mną pójść.Ty i Blair też, jeśli będzie miał ochotę.— Ale dlaczego nie mogę pójść teraz? — Bo jest za późno, żeby takie małe dziewczynki chodziły po dworze.Niedługo zrobi się ciemno.Spójrz tylko na siebie.Masz już na sobie koszulę nocną.Niesie ją do pokoju.Lalki i kredki.No już, bądź grzeczna, pocałuj mnie na dobranoc.Jak będziesz duża, zostaniesz moim partnerem.Kimball i Kimbali.— Słowo? — Słowo.Śpij dobrze, Ciare.”Drzwi się zamykają.Zapala się nocna lampka.Wstaje, by posłuchać—tatuś rozmawia z mamą.Cicho, bardzo cicho.Odkłada lalkę na łóżko i na palcach schodzi na dół.Przez drzwi i do garażu.Ale będzie niespodzianka, jak on zobaczy, że jest już wystarczająco duża! Schowa się na tylnym siedzeniu, będzie tylko musiała zakryć sobie buzię, żeby nie usłyszał chichotu.Samochód zapalił, wyjeżdżają z podjazdu.Jadą i jadą, robi się ciemno.Skulona na podłodze przy tylnym siedzeniu zaczyna widzieć gwiazdy na niebie.Tata jedzie szybko, jak zawsze, kiedy się boi, żeby się nie spóźnić.Samochód zwalma, podskakuje na wertepach.Zatrzymuje się.Tata wysiada, otwiera bagażnik.Ona wstrzymuje oddech.Otwiera drzwi, wygląda przez szparkę.Tata odchodzi.Ten dom na pewno jest za drzewami.Biegnie za nim, cichutko, w swoich kapciach-króliczkach.Ciemno jest wśród drzew, a on się nie ogląda.Domu nie ma.Jest tylko miejsce.miejsce, w którym kończą się drzewa.Stoją tu mężczyźni w czarnych płaszczach.Tata zdejmuje ubranie — jakie to śmieszne! i zakłada płaszcz, jak pozostali.Mają maski, więc może to przyjęcie.Ale te maski nie są śmieszne.Są groźne — byki, kozy i złe psy.Ale przecież mama mówiła, że maski są tylko na niby, więc nie ma się czego bać.Stoją w kole, to pewnie taka zabawa.Kółko graniaste.Śmieje się z tego, dorośli będą tańczyć w kółko, a potem wszyscy się przewrócą.Ale na razie stoją spokojnie, nic nie mówiąc.Zabrzmiał gong.Ciare drgnęła.Serce tłukło jej się w piersi, gdy rozglądała się po swoim salonie.Ołówek i blok leżały tam, gdzie je upuściła.Może idzie mi aż za dobrze, myślała przyciskając dłonie do czoła.Gdy gong rozległ się znowu, skoczyła na równe nogi.Dopiero po chwili zrozumiała, że ktoś dzwoni do drzwi.Wypuściła powietrze, i dopiero po chwili poszła do holu.Gdy wreszcie otworzyła, kobieta zaczęła już schodzić ze schodków.— Tak?— Och.— Ciemnowłosa kobieta zawahała się przez chwilę.— Myślałam, że nie ma pani w domu.— Przepraszam.Proszę wejść, przemoknie pani.— Ja tylko.obudziłam panią?— Nie.— Clare spojrzała uważniej na twarz pod mokrym kapeluszem.Kobieta jest po trzydziestce, oceniła, ładna.Ma uderzającO duże, ciemne oczy.— Rocco”s, zgadłam?— Tak.Jestem Joleen Butts.Obie były blade, choć każda z innego powodu, i obje próbowały się uśmiechnąć.Wejdzie pani? Nie chciałabym przeszkadzać.Ja tylko.Tak, tak, chciałabym wejść.Joleen rozejrzała się wokół, gdy wreszcie znalazła się w środku.Ciare powoli zagospodarowała już hol.Pod ścianami stały stoliki, na nich wazony i miski pełne kwiatów.Wisiało też parę plakatów i grafik.Wszystko, co Ciare udało się zdobyć na wyprzedażach lub na pchlim targu.Na podłodze, na której ociekając wodą stała Joleen, nie było dywanu.— Wezmę pani płaszcz.Przykro mi, że nachodzę panią w środku dnia.Pewnie pani pracuje.— Przez ten deszcz nosa nie mogę wystawić.— Wzięła od Joleen płaszcz i kapelusz i położyła je na poręczy schodów.— Napije się pani kawy? Herbaty?— Nie, proszę sobie nie robić kłopotu.— Joleen zaczęła skręcać i rozkręcać sznur kolorowych korali, które miała na szyi.— Ja.zauważyłam pani rzeźbę na zewnątrz.425— Na razie wygiąda dość dziwnie.— Clare czuła się trochę tak, jakby prowadziła przed sobą dziecko.Wskazała Joleen drogę do salonu.Mam nadzieję, że hałas pani nie przeszkadza?— Och, nie.To ciekawe, patrzeć na pani pracę.Obawiam się, że nie bardzo znam się na sztuce.— Nic nie szkodzi, ja niewiele wiem o robieniu pizzy.A pani pizze są wspaniałe,— Dziękuję.— Joleen zaczęła chodzić po pokoju, żałując z całego serca, że w ogóle przyszła.— To stary przepis mojej rodziny.Moje panieńskie nazwisko to Grinialdi.— To tłumaczy, skąd Ernie ma takie włoskie oczy.Proszę usiąść.Joleen powoli opadła na sofę.— Więc zna pani Erniego.,— Tak
[ Pobierz całość w formacie PDF ]