[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jeśli mu nie dopisze szczęście, znalezienie tego, o co mu chodzi zajmie kilka dni.Nie pora ulegać słabościom.A to co?Dźwięki.Jakaś cicha metaliczna melodyjka i radosny chichot.Na prawo i wzdłuż rzędu.Max podkradł się w tamtym kierunku i stanął pod zamkniętymi drzwiami.Odgłosy dochodziły spoza nich.Max spiął się, poruszył delikatnie klamką, uchylił drzwi i bezszelestnie wśliznął się do środka.Źródłem metalicznych dźwięków było małe pudełko, rzucające migotliwe światło na wytarty dywan.Śmiech dochodził właśnie sprzed niego.Nie wpadać w panikę.To się nigdy nie opłaca.Max wiedział o tym doskonale i tak wytrenował ciało, by również o tym wiedziało.Na ogół było mu posłuszne, wyjąwszy parę krnąbrnych organów.Na przykład żołądek najwyraźniej pogardzał takimi naukami.- Cześć - powiedział chłopiec.- Kim jesteś?Przynajmniej nie zaczął się mazać.Czego nauczyła go Leen? Wystarczająco wiele, by nie bał się podstępnego indywiduum w czerni od stóp do głów, z kapturem zasłaniającym całą twarz oprócz błyskających białkami oczu.- Jesteś Robin, tak? Chłopczyk kiwnął głową z zapałem.- Kim jesteś? - powtórzył.Max zawahał się.Jeśli powie mu, że nazywa się Max, Robin powtórzy to Leen i cały piękny plan o wśliznięciu się do Archiwum bez jej wiedzy rozwieje się jak sen.Ale jeśli przedstawi się Robinowi jako ktoś inny, ten i tak opowie o tym Leen.A ona zdoła odgadnąć, kto był tym tajemniczym nieznajomym.Max uważał, że on by się domyślił, przynajmniej przy odpowiednich wskazówkach.Nigdy nie należało nie doceniać przeciwników.Chyba, że Leen nie była jego przeciwnikiem.Oczywiście jeśli mały naskarży Leen, może się zdarzyć, iż Max całkiem przypadkiem dowie się o jej zmartwieniu i ofiaruje się z pomocą.Zacznie szukać winnego, a jednocześnie wzmocni systemy obronne Archiwum.Plan był podstępny, ale mógł zadziałać.Teraz należy tylko nakarmić Robina zmyśloną historyjką.- Jestem.A to co znowu?Czy to ściana zatrzęsła się w posadach? Czy coś skrzypnęło, czy ktoś skradał się za jego plecami? Potem zdał sobie sprawę, co przykuło jego uwagę.Nadal był podłączony do wejść i wyjść z Archiwum.Odkąd skończył swóją przeprawę, były ciche i milczące, ale teraz sytuacja zmieniła się diametralnie.Działo się coś dziwnego.O rety, pomyślała Leen.Co się ze mną dzieje.Moja pamięć już nie kuleje, ona jeździ na wózku inwalidzkim.Jak mogłam, rany boskie, zapomnieć o Robinie?Już i tak spóźniła się na przyjęcie, a przecież obiecała, że się tam pojawi.No, ale przecież nie mogła zostawić Robina samego w pustych komnatach.A może mogła?Był zaopatrzony w kanapki, miał się czym bawić, a Drzwi nie pozwolą mu zapuścić się w niebezpieczne przejścia.Być może uda się jej wpaść na kwadrans na to nieszczęsne przyjęcie, pokazać się, przywitać parę osób i w chwilę później wymknąć się chyłkiem.Mogła to zrobić.a jednocześnie nie mogła.Nie w przypadku Robina.Najprawdopodobniej nigdy by sobie tego nie wybaczyła, nawet gdyby zastała go w tym samym miejscu, w którym go zostawiła.No, a przecież była jeszcze Susannah.Ona na pewno nie pozwoli jej o tym zapomnieć.Jeśli się dowie.O rety, rety, rety.- Proszę pani?To Yellum.Zdała sobie sprawę, że zatrzymała się jak wryta na środku Czytelni i zamarła z osłupieniem na twarzy.- Nic się nie stało - powiedziała.- Zupełnie.Tylko właśnie sobie przypomniałam, że zapomniałam czegoś z dołu.Muszę po to wrócić.Zajmij się lordem Fainsbrotherem.- Ale czy.Odwróciła się i odeszła, nie słysząc już jego protestów.Musiała się natychmiast zdecydować.Jeśli miała wrócić na dół, nie zostało jej wiele czasu.Przy sprzyjających warunkach zdąży jeszcze na przyjęcie.Zjawi się, zanim podadzą przystawki.No, w najgorszym razie nieco później.Susannah nigdy się nie dowie, pomyślała spiesznie zdążając w stronę Drzwi Frontowych.Zresztą Robin jest taki spokojny.Choć byłoby mądrzej najpierw pójść na to przyjęcie i wyjść przed podaniem sałaty.Jeśli ludzie się dowiedzą, będą mieli jedną więcej anegdotkę do powiadania.Ale Max.Co on o niej pomyśli? Miała wrażenie, że dla niego liczą się tylko osoby odpowiedzialne.A ona była odpowiedzialna za Robina, przynajmniej chwilowo.I proszę.Całkiem o nim zapomniała.Miała już dość tego ciągłego zadawania sobie pytań, dlaczego tak ją obchodzi reakcja Maxa.Po prostu ją obchodzi i tyle.Odetchnęła, nakazała sobie spokój i położyła rękę na Drzwiach Frontowych.Ani drgnęły.No już!, ponagliła je w myślach.Skrzypnęły jakby w rozterce.Co się z nimi stało?- Znacie mnie - powiedziała na głos.To pomogło.Drzwi rozsunęły się niechętnie i z piskiem.Przeszła przez początkową salę, namacała matrycę i postawiła stopę w pozy ej i startowej.Ale matryca zareagowała z pewnym opóźnieniem, jakby nie mogła podjąć decyzji.Akurat teraz, jakby nie mogła znaleźć sobie innego momentu.Leen zacisnęła zęby i ruszyła naprzód.Wszystko działo się z nużącą powolnością, jakby usiłowała pływać w basenie wypełnionym syropem.Właściwie było nawet jeszcze dziwniej.Jakby powietrze stawiało jej opór.A kiedy zaczęła poruszać się z większą gwałtownością, opór nagle znikał.Za pierwszym razem omal się nie przewróciła.To było naprawdę dziwne.Do tej pory nigdy nie zdarzyło się jej nic takiego.Może powinna zatrzymać się na chwilę i odpocząć, choć zaprzestanie ruchu było bardzo niebezpieczne.Jeszcze bardziej ryzykowne było utracenie kontroli nad ścieżką.Ale ruch poniósł ją dalej; to zadecydowało.Ruszyła spiralą w dół.Kiedy przejście uderzyło w nią po raz drugi, była gotowa.Tym razem stawiła mu czoło, nie myląc kroku.Ale pole ochronne ciągle emanowało zaskoczeniem, które zaczęło powoli udzielać się także Leen.Za trzecim razem, kiedy wyglądało na to, że matryca podjęła jakąś decyzję, nie powinna dać się aż tak zaskoczyć.Leen przygotowała się na następne ustąpienie oporu, i w rzeczy samej nie zawiodła się.Tylko że nie była to jedyna niespodzianka.Leen ograniczyła swój napór, uważając, by nie polecieć głową naprzód, kiedy siła znowu ustąpi.Poprzednio takie postępowanie przynosiło zadowalające efekty.Zrobiła mały krok naprzód i nieco w prawo.Zgodnie z szablonem, który zdążył się wykształcić, teraz powinna nastąpić mała przerwa, podczas której zbierze siły na przeciwstawienie się wzbierającemu oporowi.Ostrożnie przeniosła ciężar ciała na drugą stopę i zamarła.Dopiero po chwili zrozumiała, że zatrzymała się nie z własnej woli.Wszystko wydarzyło się jednocześnie.Nagle została przeniesiona na wyższy poziom, tak wysoki, iż nawet kiedy zmobilizowała wszystkie siły, okazało się, że jest zupełnie bezradna.Ugrzęzła niczym mucha zatopiona w kawałku bursztynu.Rozdział XXCo to? - zaciekawił się Zalzyn Shaa.- Tam? “Tam” okazało się parkiem z dużą polaną.Mała grupka birbantów, dochodzących do siebie po nocnym szaleństwie, snuła się pomiędzy drzewami wokół brązowoskórych mężczyzn w białych koszulach z geometrycznym kolorowym haftem.Mężczyźni uderzali rytmicznie w trzymane pod pachą bębny, dmuchali w gwizdki i potrząsali rozmaitymi dzwonkami, a sześciu innych gości, w takim samym stroju, biegało trójkami po całej łące
[ Pobierz całość w formacie PDF ]