[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tak, to brzmiało wiarygodnie.– Tak więc przychodzi pan do mnie? Z oficerami? Z głównym oficerem? – Ucieczka.W statku Tunga.Znowu możliwa? Uciec od Pelian i Oseran, tylko jak uciec od Dendarii?– Wszyscy.Wszyscy, oprócz mojego oficera łącznikowego, oczywiście.– Czemu „oczywiście”?– Nie wie pan nic o jego podwójnym życiu.To szpieg wojskowy wyznaczony przez jego rząd do trzymania na oku całej floty.Chciał też z nami przyjść do pana – zżyliśmy się przez te sześć lat – ale służba nie drużba.– Tung cmoknął językiem.– Przepraszał mnie.Miles zamrugał.– Czy to normalne?– Zawsze znajdzie się kilku takich rozproszonych po związkach najemników.– Tung spojrzał na Milesa surowo.– Nigdy pan nie miał takiego? Większość kapitanów pozbywa się szpiegów, jak tylko zostaną namierzeni, ale ja ich lubię.Są zwykle świetnie wyszkoleni i nad wyraz godni zaufania, pod warunkiem że nie wojuje pan z ich znajomymi.Gdyby mi przyszło walczyć z Barrayarczykami, Boże uchowaj, albo z kimś z ich.Cóż Barrayarczycy nie opędzają się od sojuszników – od razu bym się takiego pozbył.– B.– Miles zakrztusił się.Czyżby go rozpoznał? Jeżeli ten człowiek był jednym z agentów kapitana Illyana, to nie było żadnej nadziei.I co, u licha, mógł wywnioskować, patrząc na ostatnie wypadki z oserańskiego punktu widzenia? Miles mógł się pożegnać z wszelkimi nadziejami zachowania swych ostatnich dokonań w tajemnicy przed ojcem.Sok owocowy przelewał mu się po sklepieniu żołądka.Przeklęta nieważkość.Pora kończyć posiedzenie.Admirał najemników nie powinien afiszować się z chorobą kosmiczną, zwłaszcza że nie był olbrzymem.Miles pomyślał, że wiele historycznie ważnych decyzji zostało podjętych pod presją fizjologicznych konieczności.Wysunął rękę.– Kapitanie Tung, przyjmuję pana pod rozkazy.Tung uścisnął ją.– Admirał Naismith, czy tak?– Na to wychodzi.Na wpół zdławiony uśmiech wykrzywił kącik ust Tunga.– Rozumiem.Z przyjemnością będę ci służył, synu.Kiedy już poszedł, Miles siedział, wpatrując się w bańkę napoju.Nacisnął i obryzgała mu czoło, oczy, brodę i ubranie.Zaklął szpetnie i odpłynął w poszukiwaniu ręcznika.* * *„Ariel” spóźniał się.Thorne, Baz i Arde mieli odprowadzić ładunek betańskiej broni do kontrolowanej przez Felice przestrzeni kosmicznej i wrócić stamtąd kurierskim statkiem skokowym.Nie zjawiali się.Po dwóch dniach nalegań Miles zdołał przekonać admirała Halify’ego, aby wypuścił z cel starą załogę Tunga; potem nie zostało już nic do roboty, jak tylko czekać, wbijać wzrok w radar i zamartwiać się.Pięć dni po wyznaczonym terminie oba statki pojawiły się na radarze.Miles połączył się z Thorne’em i zaperzony zażądał wyjaśnień.Thorne uśmiechnął się z afektacją.– To niespodzianka.Spodoba ci się.Możesz zejść do zatoki lądowiska?Niespodzianka.Ciekawe jaka? Miles powoli nabierał zrozumienia dla opinii sierżanta, że nuda jest stanem godnym pożądania.Wymknął się do zatoki.W głowie miotały mu się myśli o ukaraniu opieszałych podwładnych.Arde czekał na niego z uśmiechem na twarzy.– Stój tam, mój panie – zawołał głośno.– Dawaj, Baz!– Lewa! Lewa! Lewa! – Z tunelu dobiegł go łoskot kroków i szuranie nóg.Szybkim krokiem wyszedł ku niemu nierówny szereg mężczyzn i kobiet.Niektórzy w mundurach, wojskowych bądź cywilnych, lub w ubraniach noszących piętno mód z różnych zakątków wszechświata.Mayhew ustawił ich w czworobok, przyjęli postawę mniej więcej zasadniczą.W środku czworoboku czarną wysepkę stanowili Imperialni Najemnicy Kshatryanu; po bliższej obserwacji ich mundury, choć czyste i pocerowane, okazały się niekompletne.Różne guziki, wyświechtany materiał na łokciach i siedzeniach, starte obcasy – widać było, że są daleko od domu.Ich urok prysł, gdy Miles spojrzał na dwa tuziny niszczycieli ghemów rodem z Cetagandanu.Ubrani byli różnie, lecz ich twarze pokrywały świeże malunki paradne, tak że wyglądali jak szereg demonów z chińskiej świątyni.Bothari zaklął na ich widok i położył rękę na łuku plazmowym.Miles gestem kazał mu przyjąć postawę paradną
[ Pobierz całość w formacie PDF ]