[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Może właśnie dlatego, że nie puszczał pary z ust co do powodów, dla których szukał Wyjącego Kojota.Być może gdyby dał znać, że nie ma to nic wspólnego z polityką, uzyskałby jakąś pomoc.Rozpowiedzenie o tym w Denver przez Dancey'a mogłoby nawet pomóc.Oczywiście pod warunkiem, że znaleźliby się ludzi, traktujący starego poważnie.–Nie lekarza.Szamana.Ona ma… magiczne kłopoty.Dancey roześmiał się skrzypliwie.· Przyjechałeś więc w poszukiwaniu jakiegoś plemiennego szamana.Dużo szczęścia, Angolu.· Nie jakiegoś szamana.Szukam Wyjącego Kojota.· Nie znajdziesz go w mieście – starzec zaśmiał się.– W ogóle gonie znajdziesz.–Co masz na myśli?Staruszek wskazał na niebo.–Dziś są dobre chmury, Angolu.Z chmur można wiele wyczytać.\Rzeczy, których tam nie ma i rzeczy, które są.Chmury są zmienne.A teraz gwiazdy.Gwiazdy są inne.Zawsze w ruchu, przebiegają nie-bo nawet, gdy ich nie widać.Nie zmieniająsię zbytnio.Przynajnnie na tyle, żeby dostrzegł to człowiek.Za wyjątkiem spadając gwiazd.Błysk, pożoga i upadek.Niewiele zostaje.Widziałeś kiedy gwiazdę zanim spadła, Angolu?Co gwiazdy miały z tym wszystkim wspólnego? Sam poddał się.()dwrócił głowę i zapatrzył się na zachód słońca.Niewiele później Dancey zjechał ze szlaku i zatrzymał się w niewielkim kanionie.Przez chwilę buszował po tyle Hummera, skąd wynurzył się ze śpiworem, który bez słowa rzucił Samowi, a potem /e sprzętem kuchennym i plecakiem.W milczeniu rozpalił ogień i przygotował kolację.Zjedli, po czym usiedli i w ciszy obserwowali /.arzące się węgle.Szelest dobiegający z ciemności przestraszył Sama, lecz Dancey /dawał się go nie zauważać.Staruszek wyglądał na obeznanego z prerią, więc Sam uznał dźwięk za niegroźny.Spojrzał w górę na gwia-/(ly, bawiące się w chowanego między dryfującymi chmurami.Powietrze błyskawicznie się ochładzało, więc owinął się śpiworem.Od przodu ogrzewało go ognisko./nowu usłyszał jakby odgłosy skradania i dojrzał błysk oczu tuż ai kręgiem obozowego światła.Starzec cisnął w mrok resztki z kola-rji.Po chwili wyskoczył kojot i pożarł je.Dancey rzucił kolejny kawałek jedzenia, tym razem bliżej ogniska, przez co zwierzę musiało wejść na oświetlony teren.Kojot przysunął się i porwał nowy kąsek.(›rhłap po ochłapie, Dancey nęcił go coraz bliżej, aż w końcu zwierzę (miło mu z ręki.Spoza otaczających obóz wzniesień rozległo się samotne wycie.Irli gość usiadł na tylnych łapach i podniósł mordę, odpowiadając na zew.W jego głosie pobrzmiewały braterstwo i samotność.Sam zaniknął oczy, skupiając się na słuchaniu odległych wezwań.Ich kojot /iiwył znowu, tym razem w harmonii z innym, gdzieś blisko nich.Sam otworzył oczy z nadzieją, że dojrzy przybysza.Nie spodzie-wul się tego, co zobaczył.Do chóru przyłączył się Dancey.Jego głowa.wzniesiona do nieba, nie byłajuż głową starca.Z rzucanego przez n milo sfatygowanego kapelusza cienia wynurzał się ostry pysk kojo-In Sam wyczuwał w powietrzu magię.Knglarz!–Ty! – krzyknął Sam, zrywając się na równe nogi i przepłaszajączwierzę.– Jesteś Wyjącym Kojotem!Wizerunek kojota zniknął i stary spojrzał na niego ciemnymi, lecz ludzkimi oczyma.· Zwano mnie różnie.Tak też.· Potrzebuję twojej pomocy.Staruszek wbił wzrok w ziemię.Palcami zaczął kreślić wzoryw pyle.–Oczywista, mogę być kolejnym obszarpanym szamanem Kojota, wlokącym się ścieżką Kuglarza.Sam pokręcił głową.Czuł aurę mocy, otaczającą staruszka, kiedy śpiewał ze zwierzętami.Nie był zwykłym szamanem.· Nie.Nie jesteś kolejnym szamanem.Starzec spojrzał mu ponownie w oczy.· Kojot nie przynosi szczęścia.Wielu zabił.Wiesz, Wyjący Kojotumarł.–Tak słyszałem.Wszyscy szamani umierają.Szaman musi umrzeć,by poczuć dotyk mocy.Powiedział mi o tym Pies.Twarz starca przybrała podejrzliwy wyraz.–Pies ci o tym powiedział? Hej, hej, czy tam, skąd pochodzisz,]rozmawiają z psami, Angolu?–Wszędzie można porozmawiać z psami.Dzieje się tak wtedy, jgdy pies odpowiada ci, że masz problem.Indianin chrząknął.–Więc mówisz, że jesteś szaman.Dobra, pokaż mi coś.Zrób imnie wrażenie.Sam potrząsnął głową.· Magia nie służy do tego.· Nie? Dlaczego nie? Co dobrego jest w czymś, czego nie możużywać?Lekceważące podejście i szyderczy ton starego zaczęły Sama ‹nić.· Nie powiedziałem, że nie mogę jej użyć.· Gorąca głowa.Zostaw to słońcu.Hej, hej.Duma wpędza w kłopoty, Angolu.Swego czasu miałem z nią wystarczające mnóstwoproblemów.· Nie chcę sprawiać kłopotów.Chcę je powstrzymać.Moja siostra…· Ona jest problemem – w głosie starego brzmiała zarówno sympatia, jak i ostrzeżenie.· Cóż, owszem.Ale nie chce nim być i to jest tym, co j ą uratuj e –;i przynajmniej on w to wierzył.– Jestem tego pewien.· Jesteś pewny, tak? Nigdy nie ma pewności, Angolu.Mówisz oproblemach i magicznych kłopotach.Ale nie mówisz wiele.Musiszmówić jaśniej, Angolu.Jestem tylko głupim starcem.Sam bynajmniej w to nie wierzył, ale robił dobrą minę do złej gry.1'owiedział staruszkowi o Janice.Opisał rytuał i jego klęskę, swoje ohawy o to, że Janice ulegnie klątwie wendigo, i o nadziejach na jej u/.drowienie.Zakończył opowieść prośbą:Jesteś Wyjącym Kojotem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]