[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.–Nadjeżdża kawaleria – powiedział detektyw Kunzel, ujrzawszy dwie furgonetki z oddziałami antyterrorystycznymi, wyjeżdżające zza rogu.Bezpośrednio za nimi podążały srebrne, lśniące samochody osobowe, wiozące agentów FBI.Z północnego wschodu dobiegał odgłos rotorów policyjnego helikoptera.Na jego pokładzie znajdowali się dwaj strzelcy wyborowi, ale załoga maszyny miała rozkaz trzymać się w znacznej odległości od centrum wydarzeń tak długo, dopóki Czerwona Maska nie znajdzie się na płaskim dachu wielopoziomowego parkingu.Do detektywów podeszli dwaj agenci FBI.Jeden z nich był wysoki i miał szerokie ramiona oraz sterczący podbródek.Jego zaczesane do tyłu czarne włosy przywodziły na myśl Jacka Lorda z pierwszych odcinków Hawaii Five-O.Drugi agent był czarnoskóry i miał głowę ogoloną na zero oraz skoczny chód człowieka, który wstaje codziennie o piątej rano i poddaje się morderczemu treningowi biegowemu.–Agent Morrison, agent Greene.– Detektyw Kunzel przedstawił ich Bellmanowi.Agent specjalny Morrison popatrzył na parking.–Co więc tu się właściwie dzieje, detektywie? Porucznik Booker powiedział nam, że ten narwaniec wyznaczył panu tutaj spotkanie.–Zgadza się.Powiedział mniej więcej tyle, że już się znudził zabijaniem bezbronnych ludzi i szuka nowych wrażeń.–Mówi pan tak, jakby jednak chodziło tylko o jednego sprawcę.–Wiem.Ale jestem pewien, że przez cały czas wydzwania do mnie ten sam człowiek.I stanowczo twierdzi, że nie ma żadnego wspólnika.Agent specjalny Morrison popatrzył na agenta specjalnego Greene’a.–No i co, uwierzyłbyś? Przez tyle lat mam do czynienia ze schizofrenikami, którzy całkiem poważnie uważają, że są dwoma różnymi osobami.Po raz pierwszy trafiam na dwóch różnych ludzi wmawiających policji, że istnieje tylko jeden.–Może mamy do czynienia z bliźniakami? – zasugerował agent specjalny Greene.– Czasami tacy ludzie potrafią doskonale zsynchronizować swoje ruchy.Sam rozumiesz, jeden z nich wali młotkiem we własny kciuk, a drugi w tym samym momencie woła „o kurwa!”Detektyw Kunzel wydmuchał nos.–Niezależnie od tego, jaka jest prawda, ci faceci nie kierują się logiką, najwyraźniej nie mają motywów i właściwie wszystko wskazuje na to, że zabijają ludzi po prostu dla zabawy.Pamiętajcie jednak, co powiedziałem, kiedy wprowadzałem was w sprawę: abstrahując od tego, ile istnieje tych Czerwonych Masek, wszyscy ci faceci potrafią zjawiać się i znikać niezauważeni i nie mają żadnych skrupułów, bez litości atakują, kogo popadnie.–Jasne, detektywie.Dzięki.Miejmy nadzieję, że dokończymy tę sprawę za pana.Dwa oddziały antyterrorystów, każdy złożony z dziesięciu funkcjonariuszy, opuściły furgonetki i zebrały się przed ścianą parkingu.Wejście do środka było niskie, zwieńczone betonowym łukiem, na którym widniał napis G LEY BI D G PAK ING.Tuż za ścianą ustawiona była biało-czerwona budka, w której zwykle siedział dozorca i pobierał opłaty.Za budką betonowa rampa skręcała w lewo.Jej nawierzchnia aż lśniła od wielu lat bezustannego używania.–Dlaczego mam takie cholernie złe przeczucie? – zapytał głośno detektyw Bellman, kiedy jeden z oddziałów antyterrorystów ruszył rampą do góry.Gumowe podeszwy butów, w które wyposażeni byli funkcjonariusze, aż zapiszczały na wyślizganym asfalcie.Drugi oddział rozdzielił się i ruszył w prawo: czterech ludzi w kierunku wind, a sześciu w kierunku schodów.–Zaczynasz gadać jak pani Sawyer – zauważył detektyw Kunzel.– Na każdym kroku węszysz jakieś irracjonalne problemy.Zapewniam cię, że całą tę działalność Czerwonej Maski da się logicznie wytłumaczyć, niezależnie od tego, czy morderca jest jeden, czy też jest ich dwóch.– Wciąż jednak przychodziły mu na myśl ostatnie słowa Sissy: „Proszę uważać, bo myśliwi mogą skończyć jako zwierzyna”.Oddziały antyterrorystów dotarły do pierwszego poziomu parkingu.Jeden z funkcjonariuszy podszedł do zardzewiałej siatki i krzyknął:–Pierwsze piętro puste!Usłyszawszy te słowa, dwaj agenci FBI natychmiast wyjęli spod marynarek pistolety i weszli na parking.Skierowali się rampą na pierwsze piętro.–My też wejdziemy? – zapytał detektyw Bellman.–Nie ma potrzeby, przynajmniej na razie.Ci faceci znają się na swojej robocie.–Poziom drugi czysty! – usłyszeli z radiotelefonu detektywa Bellmana.Poczekali kilka minut, po czym usłyszeli znowu:–Poziom trzeci czysty.–Czerwonej Maski raczej tam nie ma – powiedział detektyw Bellman.– Prawdopodobnie obserwuje nas z jakiegoś biurowca po drugiej stronie ulicy i śmieje się do łez.–Winda… Zepsuła się winda – dobiegł z radiotelefonu inny głos.Po chwili kontynuował: – Jesteśmy unieruchomieni pomiędzy szóstym a siódmym poziomem.–Cholera jasna – zaklął detektyw Kunzel [ Pobierz całość w formacie PDF ]