[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Droga na przystanek zajmie dziesięć minut, autobus może przyjechać nieco wcześniej, więc lepiej się nie ociągać.I tak za mną nie pobiegną.Zdjął robocze spodnie i wrzucił je do jakiejś dziury za jednym z sześciu wysokich, stalowych regałów z towarem stojącym w garażu.„Nigdy więcej” - pomyślał.Włożył spodnie wyjściowe i spojrzał na swój plecak leżący pod ścianą.Nie, nie weźmie go, za szybko by się zorientowali, że prysnął na dobre.Lepiej wziąć reklamówki.Dobrze, że jest już ciepło, nie musi brać tych wszystkich ciepłych ubrań.Już miał je chwycić, gdy drzwi do garażu się otwarły.Serce podskoczyło mu do gardła.Weszła Wanda, cała rozbawiona spotkaniem z rodzicami.- Ej, Filip, podaj mi szybko te jajka, tam stoją - wskazała na półkę.Uczynił to skwapliwie, a ona, nadal uśmiechnięta wyszła zamykając za sobą drzwi.Uff, niczego nie zauważyła.Po chwili delikatnie otworzył drzwi garażowe i przemknął wzdłuż murów domu, aby nikt go nie dostrzegł przez okna.Jak to dobrze, że Marek nie zdążył jeszcze zarządzić robienia płotu między nimi a sąsiadem.Jak to dobrze, że sąsiad miał otwartą bramę… Wystarczy ją przekroczyć…Rozdział XIMichał odstawił na półkę kolejny skoroszyt.Zawierał on wycinki prasowe mozolnie gromadzone przez wolontariuszy pracujących w Dominikańskim Ośrodku Informacji o Nowych Ruchach Religijnych w Krakowie.Przysłali pocztą kopie w zeszłym tygodniu, widać nie chciało się im szukać na podstawie mglistych pytań Michała, woleli wszystko skserować i wysłać.Dopiero w niedzielę udało się mu wszystko posegregować i umieścić w skoroszytach.Było ich kilka, różnej objętości.Pierwsze dwa zawierały wycinki poświęcone sektom chrześcijańskim, trzeci hinduistycznym, czwarty innym orientalnym, ostatni, który właśnie odkładał, zawierał materiały dotyczące wszystkich innych grup religijnych i parareligijnych, których nie dało się zakwalifikować do pozostałych kategorii.Takie „Archiwum X” Ośrodka.Nic.Nic, co by nasuwało skojarzenie z tajemniczą grupą Jakuba.Dyżur upływał spokojnie.Był tylko jeden telefon ojca, który przeraził się, że jego syn słucha muzyki havymetalowej.Michał mu powiedział, że on też jej słucha, że jeśli nie jest to muzyka w rodzaju black metalu, czyli ostrego satanistycznego rocka, to nie ma większego zagrożenia.Niewiele ostatnio było telefonów.Dawno minęła już „prasowa nagonka” na sekty, której apogeum w roku 1995 tak im się dało we znaki, a ta, związana z przełomem tysiącleci, której się spodziewali jakoś się spóźniała.Telefony takie jak ten, kiedy nadgorliwy rodzic doszukiwał się sekty na przykład w jakiejś tajemniczej - dla niego - książce znalezionej u swego dziecka czy w jakimś nowym przyjacielu, zdarzały się dość często.Nazywali je „kontaktem czwartego stopnia”.Co jakiś czas jednak sprawy były nieco trudniejsze: „Jak wyciągnąć ojca ze Świadków Jehowy”, „A syn chyba wstąpił do baptystów”, „W mojej parafii panoszą się zieloni” - czyli zielonoświątkowcy.W tej kwestii musiał przyznać rację Jakubowi: większość sekt działających w regionie była zupełnie nieszkodliwa.No, może nie do końca.Zawsze było to źródłem konfliktów w rodzinie, niepokoju krewnych i przyjaciół.Ale pod tym względem nowe kościoły nie różniły się tak bardzo od starych.Intensywne zaangażowanie religijne zawsze rodzi konflikt między osobą, dla której religia jest drogą życia czy życiem całym, a tymi, dla których jest tylko jednym z elementów życia.Sprawami tymi zajmowała się Sylwia, studentka Kolegium Pracy Socjalnej, specjalizująca się w terapii rodzinnej.Te telefony nazywali „kontaktem trzeciego stopnia”.Michał zostawiał sobie bardziej kontrowersyjne sekty („kontakty drugiego stopnia”), których na szczęście nie było zbyt wiele w regionie albo ich aktywność była bardzo ograniczona.Nie była to jednak zasługa ich akurat działalności.O ile ośrodek dominikański poprzestawał na informacji, prelekcjach w szkołach, poradnictwie rodzinnym i wsparciu modlitewnym to działająca w mieście Krucjata Obrony przed Sektami stosowała bardziej agresywne metody.Gdy tylko jej członkowie dowiadywali się o jakimś wykładzie, prelekcji, imprezie organizowanych przez jakąś sektę interweniowali u zarządcy ośrodka, a gdy to nie pomogło, u jego przełożonych, aż do władz miasta, policji nie wyłączając.W rezultacie wynajęcie sali na prelekcję poświęconą Upaniszadom, medytacji, wegetarianizmowi graniczyło z cudem.Jedynym wyjściem były spotkania w prywatnych mieszkaniach, gdzie można było łatwiej wyłowić uprawiających wojnę partyzancką członków KOpSu, albo lokale komercyjne, które jednak często nieuczciwie śrubowały ceny.Michałowi średnio się to podobało.Jako socjolog mógł łatwo przewidzieć skutki takich kampanii.W rezultacie kilka grup musiało znacznie ograniczyć rekrutację, zaczęło „kisić się we własnym sosie”, a sos ten był systematycznie podgrzewany przez kolejne akty agresji KOpSu [ Pobierz całość w formacie PDF ]