[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– I wczoraj wieczorem też nie została zapisana! – ciągnął doktor.– Tylko pić potraficie, żeby was szlag trafił! I teraz jesteście pijani jak szewc! Gdzie Nadieżda Osypowna?Położnej Nadieżdy Osypowny na sali nie było, chociaż miała obowiązek asystować każdego ranka przy zmianie opatrunków.Doktor rozejrzał się dookoła i wydało mu się, że na sali nie jest posprzątane, że wszędzie bałagan, że nic, co powinno było być zrobione, zrobione nie jest i że wszystko tak samo się marszczy, gniecie i jest pokryte puchem, jak wstrętna kamizelka felczera.Miał ochotę zerwać z siebie biały fartuch, nakrzyczeć, rzucić wszystko, posłać do diabła i wyjść.Ale przełamał się i kontynuował obchód.Po Gierasymie był chory z chirurgii z zapaleniem tkanki łącznej w całej prawej ręce.Czekał na zmianę opatrunku.Doktor usiadł przy nim na taborecie i zajął się jego ręką.„To oni wczoraj na imieninach hulali.– myślał, zdejmując powoli opatrunek.– Czekajcie no, ja wam pokażę imieniny! Zresztą, co ja mogę zrobić? Nic.”Wymacał na spuchniętej, purpurowej ręce ropień i powiedział:– Skalpel!Michaił Zacharycz, chcąc udowodnić, że mocno trzyma się na nogach i nadaje się do pracy, zerwał się z miejsca i szybko podał doktorowi skalpel.39– Nie ten! Z nowych – powiedział doktor.Felczer podreptał do stołu, na którym stało pudełko z materiałami opatrunkowymi i zacząłpośpiesznie w nim grzebać.Długo szeptał o czymś z siostrami, przesuwał pudło po stole, szeleścił, parę razy coś upuścił, a doktor siedział, czekał i czuł w plecach silne rozdrażnienie od tego szeptu i szmeru.– Długo jeszcze?! – zapytał.– Widocznie na dole je zapomnieliście.Felczer podleciał do niego, podał dwa skalpele, przy czym nie uważał i odetchnął w stronę doktora.– To nie te! – powiedział doktor zirytowanym tonem.– Mówię do was po rosyjsku, z nowych.Zresztą, proszę stąd iść i się wyspać, niesie od was jak od beczki z piwem! Jesteście niepoczytalni!– Jakich pan jeszcze noży potrzebuje? – zapytał z rozdrażnieniem felczer i leniwie wzruszył ramionami.Był zły na siebie i wstydził się spojrzeń chorych i sióstr, skierowanych prosto na niego, i żeby pokazać, iż wcale nie jest mu wstyd, sztucznie się uśmiechnął i powtórzył:– Jakich pan jeszcze noży potrzebuje?Doktor poczuł łzy w oczach i drżenie w palcach.Ale przezwyciężył się i powiedziałdrżącym głosem:– Proszę stąd odejść i wyspać się! Nie mam zamiaru rozmawiać z pijanym.– Może mnie pan tylko za pracę rozliczać – ciągnął felczer – a jeżeli, załóżmy, wypiłem, to nikt nie ma prawa mi wypominać.Jestem w pracy? Jestem! To czego pan jeszcze chce?Doktor podskoczył i nie panując nad swymi ruchami, zamachnął się z całej siły i uderzyłfelczera w twarz.Nie rozumiał, po co to robi, ale poczuł dużą satysfakcję, że uderzenie trafiło prosto w twarz i że człowiek solidny, rzeczowy, głowa rodziny, wierzący i znający swoją wartość zachwiał się, podskoczył jak piłka i usiadł na taborecie.Miał ogromną chęć przyłożyć mu jeszcze raz, ale zobaczył koło znienawidzonej twarzy blade, przestraszone twarze sióstr i od razu przestał odczuwać satysfakcję.Machnął ręką i wybiegł z sali.Na dworze spotkał idącą do szpitala Nadieżdę Osypownę, dwudziestosiedmioletnią panienkę z bladożółtą twarzą i rozpuszczonymi włosami.Jej różowa bawełniana sukienka była mocno ściągnięta na dole, przez co musiała stawiać drobne i częste kroki.Szeleściła sukienką, wzruszała ramionami przy każdym kroku i kiwała głową jakby śpiewając w myślach coś wesołego.„Aha, jesteś, rusałko!” – pomyślał doktor, przypomniawszy sobie, że położną przezywają w szpitalu rusałką, i zrobiło mu się przyjemnie na myśl, że zaraz postawi tę drobnokroczącą, zakochaną w sobie strojnisię na miejsce.– Gdzie pani przepadła? – krzyknął przechodząc obok niej.– Dlaczego pani nie w szpitalu? Temperatura nie zapisana, wszędzie bałagan, felczer pijany, pani śpi do dwunastej!.Może pani szukać sobie innej pracy! Więcej tu pani nie pracuje!Wróciwszy do domu, zerwał z siebie biały fartuch i ręcznik, którym był przepasany, rzuciłto wszystko ze złością w kąt i zaczął przechadzać się po gabinecie.– Boże, co za ludzie! – powiedział.– To nie pomocnicy, to wrogowie! Nie mam już sił tu pracować! Dłużej nie wytrzymam! Odchodzę!Jego serce waliło, cały drżał i chciało mu się płakać.Próbując się opanować, zacząłuspakajać siebie myślami, że ma rację i że dobrze zrobił, uderzywszy felczera.Ale sprawa była paskudna.Felczer dostał się do szpitala nie sam, a po protekcji swej ciotki, będącej opiekunką do dzieci u przewodniczącego ziemskiego urzędu (wstręt bierze patrzeć na tę wpływową cioteczkę, kiedy zachowuje się w szpitalu jak we własnym domu i uważa, że powinna być przyjmowana bez kolejki).Felczer jest niezdyscyplinowany, wie mało, a i tego, co wie, nie rozumie [ Pobierz całość w formacie PDF ]