[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jeden z gatunków żyjących pod równikiem naczelnych, obdarzony największymi wśród ssaków oczami.Występuje w dżunglach Malezji i Filipin.Roześmiała się z ulgą.Ciągle tam były.Niektóre informacje wciąż znajdowały się w jej głowie, nie potrafiła tylko wywołać ich w dowolnej chwili, jak niegdyś.Może z czasem zdoła odtworzyć sposób, w jaki kiedyś myślała…Potrząsnęła koszykiem i uniosła go do twarzy.–Czy przynosisz szczęście, Malutka?Malutka plunęła na nią i spróbowała się ukryć w rogu koszyka.Była smuklejsza od wyraka i wyglądała prawie tak jak gruba, pokryta futrem jaszczurka.Leżała na grzbiecie i wyciągnąwszy pazurki, drapała wszystko na oślep.W pewnej chwili, gdy wracali już do obozu, Tweedledee naparła nagle na smycz i pociągnęła ją tak mocno, że Mary Ann omal nie upuściła koszyka.Pies rozszczekał się histerycznie i próbował wspiąć się na skały.Malutka całkowicie oszalała, piszcząc i szarpiąc pazurkami druciane ścianki klatki.–Dee, Dee, chodź tutaj! – krzyknęła Mary Ann, ogarnięta nagłym podejrzeniem.Skruszony owczarek spuścił ogon i niechętnie wrócił do niej.Mary Ann owinęła ciasno smycz wokół skały i nie zwracając już uwagi na Malutką, która rozszczebiotała się jeszcze głośniej, wdrapała się na górę, aby zbadać przyczynę tej całej awantury.Jej uszy poznały ją prędzej niż oczy.Usłyszała ciche, piskliwe kwilenie, które ze wszystkich dźwięków najbardziej przypominało jej miauczenie spragnionych mleka kociąt.Leżało ich tam sześć, wczepionych jedno w drugie, tak że wyglądały jak splot włochatego sznura.Były niedawno narodzonymi maleństwami, które ledwie mogły się poruszać w jedną lub drugą stronę.Jedno leżało nieruchomo; wyglądało na martwe.Pozostałe patrzyły na nią z nie skażoną lękiem ciekawością.Mary Ann przeniosła wzrok z maleństw na klatkę i nagle spadło na nią natchnienie.Zeszła na dół, odepchnęła Malutką, która wspinała się na ścianę koszyka, i zaczęła wrzucać do środka avalońską trawę oraz liście, aż całkowicie wyłożyła dno tą ściółką.Następnie wniosła koszyk na skały.Malutka szczebiotała teraz jeszcze bardziej gorączkowo, a na dole Tweedledee skakała i tańczyła, szczekając z entuzjazmem.Mary Ann zaparła się między skałami, myśląc z zadowoleniem o tych godzinach, które poświęciła na bieganie, gdyż nawet teraz wysiłek, który włożyła w tę wspinaczkę, zaowocował bólem łydek.Sięgnęła w głąb szczeliny i delikatnie wyjęła z niej jedno z maleństw.Szarpało się odrobinę w jej dłoni i zostawiło powierzchowne zadrapanie na jej skórze.Mary Ann włożyła futrzaną kulkę do koszyka, po czym zsunęła rękaw kurtki na dłoń, robiąc sobie prowizoryczną rękawiczkę.Kiedy przeniosła drugiego oposa do koszyka, nie poczuła nawet jego zębów.Mary Ann musiała znowu strącić Malutką ze ściany klatki, a potem jeszcze raz, gdy ta spróbowała ją ugryźć przez kurtkę.Kiedy pierwsze maleństwo znalazło się w klatce, Malutka zaczęła biegać w kółko niczym futrzana błyskawica, zanim w końcu zwolniła.Powąchała swoje dziecko, polizała je, po czym owinęła się wokół niego, całkowicie je zasłaniając.Mary Ann przeniosła małe oposy jednego po drugim do koszyka, po czym zniosła go na dół, gdzie czekała Tweedledee.Matka zaszczebiotała do niej wściekle, po czym zwinęła się wokół swoich dzieci w kulę, chcąc je w ten sposób osłonić i zapewnić ciepło.Mary Ann wspomniała jeszcze na ostatnie żałosne ciałko, które zostało w szczelinie, i pokręciła ze smutkiem głową.–Czas wracać do obozu, Dee – powiedziała, spuszczając sukę ze smyczy.Stała jeszcze przez chwilę, wsparłszy swoje małe pięści na biodrach, i rozglądała się dookoła.Co te zwierzęta jedzą? W każdym razie co jedzą dorosłe osobniki? Oposy wyglądały na stworzenia dość bliskie ssakom; dla małych będą zapewne jakieś mleczne gruczoły.Okolice porastało kilka gatunków roślin; rodzaj porostu lub mchu, który zdawał się kruszyć niektóre ze skał, i jakieś pnącza przypominające kolonię długonogich pająków.Rosły na skałach w symbiozie z mchem.Były tu także krzaki i rośliny kwiatowe, które zauważyła ze skeetera.Co z tego będzie odpowiadało rodzime niemrawców? Postanowiła zaryzykować i wybrała szerokolistną roślinę, która kryła w sobie wnyki.Zerwała grono czerwonych jagód i wrzuciła je do kosza.Żadnej reakcji.Mama opos zignorowała je.Kierując się w dalszym ciągu przeczuciem, zerwała pęk liści, przebrała je, szukając najdelikatniejszych, i wrzuciła do środka.Malutka skoczyła na nie.Obwąchawszy je najpierw ostrożnie, zaczęła żuć.Tak, to była odpowiedź.Ogarnięta uczuciem absurdalnej dumy, Mary Ann uniosła klatkę i ruszyła w drogę powrotną do obozowiska.Dzień był słoneczny, niezwykle ciepły, powietrze przesiąknięte słodyczą, a w jej umyśle kłębiły się liczne pomysły związane z klatkami.Było coś… coś związanego z tą enklawą, którą tu znalazła, co nie dawało jej spokoju.Co to mogło być? Ta okolica była piękna.Piękniejsza i bardziej b u j n a niż cokolwiek z tego, co widziała na równinie.Na dole było mało delikatnych roślin.Zdawało się, że rozwijały się tam dobrze tylko te powykręcane, kolczaste krzewy.Większa rozmaitość form roślinnych na wyższych wysokościach? A jeśli się nad tym zastanowić, także fauny.To coś sugerowało, ale co? Co? Poczuła zamęt w głowie i cicho zaklęła.Do diabła.Dlaczego nie potrafi się skupić? Nagle cała jej radość zniknęła, zalana falą frustracji.Dlaczego jej umysł nie chce jej służyć?Niestabilność hibernacyjna.Oto dlaczego.Powiedz to sobie.Zaakceptuj to.Nie próbuj jak niektórzy udawać, że to ciebie nie dotknęło.Nie próbuj udawać, że wciąż masz zdolności i umiejętności, których zostałaś pozbawiona.Taki egotystyczny nonsens narazi cię na pośmiewisko, a może i na śmierć.Działaj w ramach swych możliwości i ucz się pokonywać kolejne stopnie, jak średniacy, którym zawsze z tego powodu współczułaś.Dokąd zdolny poprowadzi, średniak podąży.W tym powiedzeniu pobrzmiewało kiedyś tyle samozadowolenia.Geniusz w siedmiomilowych butach swojej intuicji posuwa się do przodu ogromnymi krokami.Zespoły inżynierów i techników przekształcają następnie jego teorie w wynalazki i systemy praw.Właściwie wykształcony technik może naprawić urządzenie, które mogło powstać tylko dzięki wizjonerstwu geniusza.Straciłam moje siedmiomilowe buty, pomyślała.Ale wciąż mam swoje geny.Możemy mieć udane dzieci…W porządku.Coś tutaj nie gra.Jeśli jednak będzie miała wystarczająco dużo czasu i nie zabraknie jej cierpliwości, zdoła w końcu odzyskać dawną sprawność umysłową.Odtworzenie tego było dla niej ważne.Bardzo ważne.Nieco już uspokojona wróciła z koszykiem w ręce do obozu.Mary Ann uznała to za coś zadziwiającego.W ciągu trzech tygodni, pracując według tego samego, niezmiennego planu, Cadmann wyrąbał taras, ubił podłogę swojego nowego domu i wyłożył ją warstwami polietylenu.W narożnikach umieścił filary, mocując je za pomocą lekkich klamer z piankowej stali, wytopionych w warunkach zerowej grawitacji na pokładzie Geographica, a ściany pokrył kolejnymi warstwami polietylenu.Belki stropowe i wspomagające je dźwigary znalazły się w końcu na swoich miejscach [ Pobierz całość w formacie PDF ]