[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.I, sądząc po rozmiarach, na pewno każda ważyła parę ton, jeśli nie więcej.– Jasny gwint! – wypuścił powietrze.– Tigran, co tam jest? – dał się słyszeć głos Rity.– Tu są trzy bomby!– Co?! Uciekaj stamtąd jak najszybciej!– Zaczekaj! Zaraz!Bagramian pochylił się przed pierwszym wózkiem.Tuż przed kołem leżał zwinięty płaszcz.Niewiele myśląc, wyciągnął go, chcąc przejrzeć kieszenie.A kiedy go rozłożył, odkrył, że płaszcz jest niemiecki.Jeszcze z czasów Wehrmachtu.Chociaż sądząc po naszywkach, należał nie do żołnierza armii, a do esesmana.Szary płaszcz pozieleniał od pleśni, a materiał był zetlały i miejscami przeżarły go mole, a może i szczury.Tigran zabrał się do przeszukiwania kieszeni i nagle usłyszał z lewej strony jakiś szmer.Szybko skierował tam latarkę i zobaczył z przerażeniem, że sczepione wózki zaczęły jechać.Widocznie płaszcz był tam rzucony nie ot tak, ale pełnił rolę blokady kół.Tunel miał z początku niezauważalną pochyłość, zwiększającą się w miarę oddalania się od rozwidlenia, i naturalna siła przyciągania ziemskiego pchała wózki naprzód.– Cholera! – zawołał Tigran, gorączkowo zwijając jedną ręką płaszcz, żeby ponownie rzucić go pod koła.– Tigran! Co tam się dzieje?!– Cholera! Cholera! Cholera! – jedną ręką, do tego w nerwowym pośpiechu, nie udawało mu się złożyć płaszcza.Wtedy Bagramian odłożył na bok automat z latarką i zaczął zwijać go dwiema rękami.Tymczasem wózki nabierały prędkości.Tigran wyprzedził je i rzucił swój tłumok pod koło, jednak nabrawszy prędkości, wózki po prostu zepchnęły tę zaimprowizowaną blokadę.Do tego, jak na złość, nie na zewnątrz, a między szyny.Teraz, żeby sięgnąć po płaszcz, trzeba było poczekać, aż przejadą wszystkie trzy wagoniki.– No w mordę!– Tigran! Co się stało?! – U wlotu tunelu pokazała się sylwetka Rity.– Nie wchodź tu, na miłość boską! Wyjdź! Bomby zaczęły zjeżdżać! Uciekaj!– Tigrosza, uciekaj stamtąd!– Próbuję je zatrzymać!– Wracaj, proszę!– Uciekaj, Rita, do jasnej cholery!!!Tigran znów chwycił płaszcz i rzucił się w pogoń za wózkami.Teraz wiedział już, że aby je zatrzymać i porządnie zablokować, trzeba je najpierw przyhamować, żeby koła znów nie zepchnęły zawiniątka na bok.Ale przy prędkości, którą osiągnęły te cholerne wózki, i biorąc pod uwagę ich przybliżoną masą razem z bombami, gdyby próbował je wyprzedzić i zatrzymać, stając przed pierwszym z nich, najprawdopodobniej zostałby zmiażdżony.Trzeba najpierw spowolnić je tym właśnie płaszczem.Zwinięty może zostać zepchnięty.Trzeba go rozwinąć.I dokładnie to uczynił: dogonił pierwszy wózek i rzucił płaszcz na szyny.Jednak spotkało go kolejne niepowodzenie.Po rozwinięciu, stary, przegniły materiał został po prostu przecięty przez stalowe koła i wózki popędziły dalej, nie zwracając uwagi na żałosne próby powstrzymania ich przez człowieka, który niechcący wprawił je w ruch.W ostatniej rozpaczliwej próbie chwycił za statecznik bomby leżącej na ostatnim wózku i zaparł się nogami.Jednak wszystko na próżno.Tigran potykał się, uderzał kolanami o sam wózek, ale nie był w stanie przezwyciężyć praw fizyki popychających trzy bomby w dół po równi pochyłej.W końcu stalker wyprostował obolałe od nieopisanego napięcia palce i upadł.Potem zerwał się i rzucił z powrotem do swojego automatu, przeklinając się za brak ostrożności prowadzący do takich oto rezultatów.Nie wiadomo, jak długo będą pędzić tunelem te wózki, zanim w cokolwiek uderzą.Nie wiadomo też, czy doprowadzi to do wybuchu bomb i jakiej siły będzie to wybuch.Teraz trzeba ratować siebie i Ritę.No i oczywiście tę dzikuskę z podziemi.# # # # #– Centurion odpowiedział, że uważa obecność waszych ludzi przy naszych pracach za dopuszczalną.– Z demonstracyjnym patosem oznajmił Rojes po wejściu do pokoju przywódcy Kolonii Krasnotorowskiej.– Jest jednak szereg surowych zasad, które będą obowiązywać waszych obserwatorów.– Jakie? Nordycki wygląd? – uśmiechnął się major.– Nie – kompletnie nie doceniając sarkazmu, pokręcił głową Paul.– Wasi ludzie mają założyć nasze kombinezony.Powinni wyglądać tak samo jak każdy z nas.– Dlaczego?– Wielu członków naszego bractwa straciło przyjaciół w bitwie przeciwko wam.Aby uniknąć nieporozumień wasi ludzi powinni być ubrani tak jak my.– A co, wasi żołnierze nie wiedzą o rozejmie z nami?– Nasi żołnierze robią to, po co tu przybyli.A wojny z wami nie było w tych planach.Jednak nie można zapominać o tym, że ktoś w porywie gniewu może sprowokować starcie.Zatem to konieczny warunek.– No, dobrze… Taki wymóg jakoś przełkniemy.Co jeszcze?– Wasi ludzie nie mogą brać ze sobą broni.– To nie do przyjęcia – spochmurniał Stieczkin.– Centurion gwarantuje bezpieczeństwo…– A wasz centurion może i z krabami się dogadał? Tam jest tylko tysiąc metrów do brzegu morza, zgadza się? Co, jeśli te stwory wypełzną na brzeg i ich zaatakują? Moi ludzie mają prosić o pomoc waszych, krzycząc po rosyjsku?– Dostaniecie naszą broń.Po to, by wyglądać autentycznie.– To wszystko?– Nie.Nie wszystko – znów pokręcił głową Rojes.– Wasi ludzie muszą mieć własną wodę i jedzenie.– Dzięki, że choć tyle! – rozłożył ręce major.– Jeść muszą oddzielnie, w specjalnie wyznaczonym miejscu.Nasi ludzie jedzą tam po kolei, bo nie da się zmieścić wszystkich naraz.Wasza kolej będzie na końcu.Zabroniony jest także alkohol.Zabrania się palić w miejscu robót.Zabrania się rozmawiać z kimkolwiek poza naszym specjalnym człowiekiem przydzielonym waszym ludziom.Zabrania się opuszczać wyznaczone im miejsce bez wiedzy nadzorcy.– Obóz koncentracyjny normalnie – uśmiechnął się krzywo Borys.– Odpowiadają wam takie warunki? – ciągnął Paul.Stieczkin spojrzał pytająco na Kolesnikowa.Ten skinął głową.– Tak, odpowiadają – odparł major.– Dobrze.W takim razie zawieźcie waszych ludzi i paliwo na miejsce, w którym zawarto porozumienie o rozejmie.Tam będzie na was czekał nasz pojazd z kawą, cukrem i penicyliną.Tam też wasi ludzie przebiorą się i odwieziemy ich na miejsce.– Boria, przygotuj PTS-a i ludzi.Ja z ochroną pojadę z wami.– Tak jest, dowódco.# # # # #Major Stieczkin stał przed PTS-em z rękami założonymi na wiszącym mu na szyi automacie i w milczeniu obserwował, jak żołnierze centuriona ładują na transporter opancerzony piranha pięć beczek z olejem napędowym.Okropnie chciało mu się palić, ale nadciągająca znad morza mgła nie pozwalała mu zdjąć z twarzy maski ochronnej.Wreszcie załadunek się skończył.Z piranhii wysiedli trzej ludzie w strojach żołnierzy kolonii Dignidad i podeszli do majora.– To wy, chłopcy? Przeklnijcie no szybko po rosyjsku, zanim was wystrzelam w diabły – powiedział cicho Stieczkin.Wszyscy trzej cicho się zaśmiali.– Wszystko w porządku, dowódco, to my – dał się słyszeć zniekształcony filtrami głos Kolesnikowa.Major skinął głową i uważnie obejrzał ubiór swoich podwładnych.– A gdzie broń?– Powiedzieli, że wydadzą nam na miejscu.– Borys – Stieczkin przywołał Kolesnikowa palcem, żeby podszedł jeszcze bliżej [ Pobierz całość w formacie PDF ]