[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gdy zauważył, że nie ruszyła się nawet, nie zsiadła ze skutera, podszedł do niej.Spodziewała się, że zacznie wrzeszczeć, łajać ją za obijanie się, ale on zacisnął tylko wargi i pomógł jej zejść na ziemię.- Schowaj się pod tym - powiedział i najpierw zarzucił plandekę na skuter, a potem usadził Trixie pod jej połą, plecami do maszyny.Brezent utworzył jakby daszek, osłaniający przed wiatrem.Daleko mu było do ideału.Plandeka miała trzy duże dziury, które wiatr bezbłędnie odnajdywał, wpychając przez nie śnieg i lód.Willie przykucnął u stóp Trixie.Z przyniesionych gałęzi obłuskał trochę brzozowej kory, usypał z niej kopczyk i obłożył go patykami z topoli i olchy.Poświęcił na rozpałkę odrobinę benzyny z baku skutera i podpalił całość wyciągniętą z kieszeni zapalniczką.Dopiero gdy poczuła na skórze ciepło płonącego ognia, Trixie uświadomiła sobie, jak bardzo jest zimno.Przypomniała sobie, jak na biologii uczyli się o tym, że ludzkie ciało składa się w sześćdziesięciu procentach z wody.Do ilu stopni poniżej zera musi spaść temperatura, żeby człowiek dosłownie zamarzł, zbrylił się jak woda w wiadrze? - Chodź - powiedział Willie.- Potrzeba nam trochę trawy.Przypalić zioło - to była ostatnia rzecz, o której Trixie w tym momencie marzyła.Chciała potrząsnąć głową, dać jakiś znak, ale nawet mięśnie szyi i karku odmówiły już posłuszeństwa.Kiedy Willie zobaczył, że jego pasażerka nie ma zamiaru wstać, odwrócił się do niej tyłem, jakby chciał dać do zrozumienia, że nie warto się wysilać, żeby jej pomóc.- Zaczekaj - wykrztusiła.Zatrzymał się, chociaż nie spojrzał na nią.Trixie chciała mu wytłumaczyć, że stopy ma jak z drewna, a w palcach czuje jakby tysiąc igieł, aż musi zagryzać wargę, żeby to w ogóle wytrzymać.Chciała mu powiedzieć, że od nieustannego tłumienia dreszczy bolą ją już barki.Chciała się przyznać, że umiera ze strachu, że uciekając z domu nie wyobrażała sobie nawet, że dojdzie do czegoś takiego.- Nie mogę się ruszać - wydyszała.Willie przyklęknął obok niej.- Brak czucia? - zapytał.Raczej uczucia, pomyślała.I poczucia bezpieczeństwa.Eskimos zaczął rozwiązywać jej buty.Rzeczowo, bez emocji otulił dłońmi stopy Trixie.- Nie mam śpiwora.Oddałem go Erniemu, to mój kuzyn, zgłosił się do wyścigu i musiał mieć śpiwór, bo nie mógłby wystartować.Wszystko sprawdzają.I w momencie, gdy Trixie poczuła, że może znów poruszyć palcami u nóg, a stopy zapłonęły wściekłym bólem od paznokci aż po pięty, Willie wstał i poszedł sobie.Wrócił po kilku minutach, niosąc naręcze zwiędłej trawy oblepionej kryształkami lodu; wygrzebał ją spod śniegu na brzegu rzeki.Napchał źdźbeł do butów i do rękawic Trixie, polecił jej też, aby włożyła kilka garści pod swoją parkę.- Jak długo będzie padać śnieg? - zapytała.Willie wzruszył ramionami.- Dlaczego nie chcesz ze mną rozmawiać? Wyprostował się, jego buty chrobotnęły po śniegu.- A dlaczego ty uważasz, że trzeba koniecznie mówić, żeby ze sobą rozmawiać? - Ściągnął rękawice i wsunął dłonie nad ogień.- Skóra ci uświerkła.- Co to znaczy? - Że będziesz miała odmrożenie.Trixie zaczęła szperać w pamięci, szukając informacji na ten temat.Czy to prawda, że odmrożona część ciała czernieje i odpada? - Gdzie? - zapytała, truchlejąc ze strachu.- Na czole pomiędzy oczami.I na policzku.Czy to miało znaczyć, że cała twarz jej odpadnie? Gestem, który był niemalże subtelny, Willie zasygnalizował, że chce się zbliżyć, dotknąć jej.W tym momencie Trixie uświadomiła sobie, że znajduje się na dzikim odludziu, sama w towarzystwie chłopaka sto razy silniejszego od siebie, a od ludzi, którzy mogliby usłyszeć jej krzyki, dzieli ją dobre czterdzieści kilometrów w każdą stronę.Odsunęła się od Williego, uparcie kręcąc głową, a jej krtań zacisnęła się jak płatki róży zwinięte po zmroku.Palce chłopaka owinęły się wokół jej nadgarstka.Serce Trixie zaczęło galopować.Zamknęła oczy, szykując się na najgorsze.Miała tylko nadzieję, że za drugim razem ten koszmar będzie chociaż odrobinę mniej straszny.Jego dłoń, gorąca jak kamień leżący na słońcu, opadła na jej policzek; druga dotknęła czoła i zsunęła się w dół, obejmując podbródek.Czuła twarde zgrubienia na jego skórze; zaciekawiło ją nagle, skąd pochodzą.Otworzyła oczy i po raz pierwszy, odkąd się poznali, spojrzała prosto w oczy Williego Mosesa.Ekspert w dziedzinie DNA mitochondrialnego nazwiskiem Skipper Johanssen okazał się kobietą.Bartholomew przyjrzał jej się, kiedy słodziła kawę, przeglądając przyniesione przez niego notatki.- Ma pani niezwykłe imię - zauważył.- Mój tatuś był zapalonym żeglarzem [ Pobierz całość w formacie PDF ]