[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Svetla coś mruknęła.Bała się.Cień zbliżał się, a za nim szedł anioł.Patrzył w napięciu przed siebie.Skrzydła miał ukryte, jego oczy żarzyły się w mroku, a Karou miała dobry widok na jego profil.Jego piękno zrobiło na niej tak samo wielkie wrażenie jak za pierwszym razem.Fialo, pomyślała o swojej nauczycielce rysunku, gdybyś to widziała.Na plecach niósł dwa miecze skrzyżowane w pochwach, ale ręce swobodnie zwisały mu wzdłuż boków, a dłonie miał lekko uniesione, palce wyprostowane, jakby na dowód tego, że jest nieuzbrojony.Lepiej dla mnie, pomyślała Karou, zaciskąjąc chwyt na nożu, bo ja jestem.Odwrócił się w stronę wnęki.Karou się przygotowała.I ruszyła.Musiała wybić się do góry, żeby złapać go za szyję -był wysoki, miał co najmniej sto osiemdziesiąt centymetrów wzrostu.Uderzyła w niego niespodziewanie i z dużą siłą.Od razu poczuła to, czego nie mogła zobaczyć: gorąco bijące od jego potężnych skrzydeł, niewidocznych, ale prawdziwych.Czuła także ciepło i masywność jego barków i ramion, boleśnie świadoma ich możliwości i siły przysunęła ostrze noża do jego gardła.- Szukasz mnie?- Zaczekaj… - powiedział, nie wykonując jakiegokolwiek ruchu, żeby ją strącić albo powstrzymać.- Zaczekaj - zadrwiła Karou i pod wpływem impulsu przytknęła wnętrze dłoni do nagiej szyi anioła.Tak jak w Maroku, gdy po raz pierwszy skierowała przeciwko niemu niezrozumiałą siłę swoich tatuaży, teraz też coś się wydarzyło.Wtedy wyrzuciły go w powietrze.Tym razem ich straszliwa siła nie uderzyła go ani nie odepchnęła, tylko weszła w niego.W miejscu, gdzie dotknęła jego skóry, poczuła drżenie, a potem po całym jego ciele przebiegły dreszcze, które przeniknęły także do jej ramienia, sięgnęły głębi ciała i były wyczuwalne nawet w korzeniach zębów.Mózg jej się rozpadał.To było potworne.I ona to wywołała.On czuł się znacznie gorzej.Spazmy skurczyły jego imponującą sylwetkę, usiłował strząsnąć Karou.Trzymała się mocno.Dławił się.Ta magia go niszczyła.Miał mdłości, wszystko było nie tak - co się działo?Dygotał, trząsł się jak w transie i usiłował odtrącić jej dłoń, ale bezskutecznie.Pod dłonią Karou jego skóra była gładka i gorąca, bardzo, bardzo gorąca, a temperatura wciąż ros-ła.Skrzydła też rozgrzewały się coraz bardziej, jak rozprzestrzeniający się ogień.Ogień, niewidzialny ogień.Karou nie mogła już dłużej tego znieść.Oderwała dłoń od jego szyi.Gdy jej skóra, szczypiąca od oparzeń, straciła kontakt z jego szyją, aniołdoszedł do siebie.Zlapal ją za nadgarstek, odwrócił go od siebie i gwałtownie odsunął.Złapała równowagę i z powrotem odwróciła się do niego.Stał bezradnie, oddychał ciężko i jedną ręką trzymał się za szyję.Patrzyłna nią tygrysimi oczami.Czuła się uziemiona i przez jakiś czas mogła tylko patrzeć.Czul ból.Ze zdziwienia zmarszczył czoło, jak gdyby miałdo czynienia z jakąś tajemnicą.Jak gdyby ona była jego tajemnicą.A potem drgnął i czas znowu leciał.Uniósł dłonie w uspokajającym geście.Jego bliskość burzyła w niej krew.Czuła pulsowanie w tatuażach.Jej serce, palce, wspomnienia: cięcie miecza, Kishmish w płomieniach, spalone przejścia, Izil krzyczący „malak”, kiedy widziała go po raz ostatni.Kiedy ona uniosła ręce, nie zrobiła tego na znak pokoju.W jednej trzymała nóż, druga raziła wytatuowanym okiem.Serafin wzdrygnął się, a siła oka kazała mu cofnąć się kilka kroków.- Zaczekaj - powiedział, próbując przełamać opór nie zrobię ci krzywdy.Karou się roześmiała.Kto tu był w niebezpieczeństwie? Czuła się silna.Jej alternatywne istnienie przestało ją prześladować, wślizgnęło się w jej skórę i przejęło kontrolę.Oto kim była: nie ofiarą, tylko siłą.Runęła na niego, a on upadł.Zaatakowała, a on się wycofał.Przez całe lata treningów sztuk walki zawsze coś ją ograniczało.Ale nie teraz.Czuła siłę, wreszcie była wolna, zadała cios z półobrotu, uderzała w jego pierś, nogi, nawetw uniesione w poddańczym geście dłonie, a każde uderzenie uświadamiało jej, jaki jest potężny, jak nieprzeniknione jest jego ciało.Anioł czy nie - cokolwiek to w zasadzie oznaczało - nie było w nim nic eterycznego.Był cielesny.- Dlaczego mnie śledzisz? - warknęła w języku chimer.- Nie wiem - odparł.Karou się roześmiała.To naprawdę zabawne.Czuła się lekka jak powietrze i intensywna jak groźba.Atakowała go z zimną furią, a on wciąż prawie się nie bronił, blokował tylko dźgnięcia nożem i uchylał się przed mocą odsłoniętych tatuaży.- Walcz - syknęła, gdy po raz kolejny kopnęła go, a on nie zareagował.Ale nie walczył.Zamiast tego, kiedy zbliżyła się następnym razem, wzbiłsię w powietrze i zawisł nad nią, poza jej zasięgiem, - Chcę tylko porozmawiać.Zadarła głowę i patrzyła.Uderzenia skrzydeł zwiewały jej na twarz niebieskie kosmyki włosów.Uśmiechnęła się drapieżnie i przykucnęła.- Więc mów - powiedziała i wystrzeliła w powietrze.Modlitwa pod przymusemUkryta w cieniu muru Svetla nie mogła złapać tchu.Od strony ulicy Karola nadeszła grupka turystów, kló rzy zamarli w półkroku.Z otwartych ust wypadły gumy do żucia.Kaz, w cylindrze na głowie i z osikowym kołkiem pod pachą, zorientował się, że jego była dziewczyna wisi w powietrzu.Tak naprawdę nie był bardzo zaskoczony.W Karou było coś, co wywoływało takie niecodzienne zdarzenia.Coś, co w przypadku innych wydawało się niemożliwe, okazywało się zupełnie zwyczajne, jeśli dotyczyło Karou.Karou lata? No tak, czemu nie.Tak więc Kaz nie był zaskoczony.Był zazdrosny.Karou lata, niech będzie, ale nie latała sama.Obok niej byl mężczyzna, absurdalnie piękny, co musiał przyznać nawet Kaz, który uważał dostrzeganie atrakcyjności w innych mężczyznach za niemęskie.Był piękny aż do przesady.Masakra, pomyślał, krzyżując ramiona.Tego, co robiła ta para, nie można było nazwać po prostu lataniem.Wisieli ponad linią dachów, ale prawie się nie poruszali.Okrążali się jak koty, wpatrując się w siebie z niespotykaną intensywnością.Powietrze pomiędzy nimi aż drgało i Kaz odczuwał to jak cios w brzuch.A potem Karou zaatakowała tego faceta i Kaz od razu poczuł się o wiele lepiej.Zarzekał się później, że powietrzna walka była częścią jego wycieczki i nawet chciał partycypować w napiwkach [ Pobierz całość w formacie PDF ]