[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A potem nagle znalazł się na zewnątrz.Klęczał na chodniku, łykając rozpaczliwie życiodajne powietrze.Przy każdym oddechu pierś rozrywał mu ostry ból.Jego pole widzenia zawęziło się do małego światła w końcu długiego ciemnego tunelu.Dotknął czołem zimnej, wilgotnej ziemi i próbował wdychać powoli powietrze, tak głęboko, jak tylko pozwalał mu na to ból w piersi.Obok leżącej na chodniku fiolki rozsypało się kilka tabletek.Sięgnął odrętwiałą dłonią po jedną z nich i włożył do ust.Wydawało mu się, że minęła cała wieczność, zanim ustąpił ból i dławiący ucisk w piersi.Mógł głębiej odetchnąć, powiększało się światło w tunelu, ale poczuł się zupełnie wyzuty z sił.W końcu uniósł głowę i wyprostował się na klęczkach.Wokół niego stali ludzie.Kiedy podniósł wzrok, nikt się nie odezwał, wlepiali tylko w niego zdumione oczy.Dźwignął się z ziemi.Przez chwilę chwiał się na nogach, a potem odzyskał równowagę i ruszył niepewnie przed siebie, zlany potem, na uginających się, miękkich nogach.Chłodne powietrze dobrze mu zrobiło.Powoli zaczynał odzyskiwać siły.Spojrzał na zegarek.Zostało mu akurat tyle czasu, żeby dojść do następnej budki.*Henri wyszedł z domu natychmiast, tak jak powiedział.O godzinie 11:25 zjawił się w amerykańskim konsulacie przy Avenue Gabriel i zapytał o Roberta Morsanda.Powiedziano mu, żeby usiadł w holu i poczekał.O 11:50 podszedł do niego wysoki, przystojny mężczyzna.– Nazywam się Robert Morsand – powiedział doskonałą francuszczyzną.– Podobno chciał się pan ze mną widzieć?Henri przyjrzał się elegancko ubranemu Amerykaninowi.Wyglądał na czterdzieści lat, nie więcej.Jego czarne włosy przyprószone były siwizną; miał na sobie nienagannie skrojone i wyprasowane ubranie oraz wypucowane na glans buty.- Tak, zgadza się – odparł Henri.– Przyniosłem panu pilny list od mego przyjaciela.Mam go wręczyć tylko panu i jest przeznaczony tylko dla pańskich oczu.Morsand wziął kopertę.Kiedy wyjął list, Henri wstał, zamierzając wyjść.- Niech pan chwilę poczeka – powiedział Morsand.– Może będzie pan musiał zanieść przyjacielowi odpowiedź.Rozprostował kartkę i przeczytał jej treść.Szanowny panie MorsandNazywam się Dymitr Czachowski.Jestem pracownikiem Oddziału Operacyjnego Pierwszej Dyrekcji Kontrwywiadu KGB.Z powodu prowadzonej ostatnio przez KGB polityki, której W sposób otwarty się przeciwstawiłem, moje życie znalazło się w poważnym niebezpieczeństwie.Chciałbym pana formalnie poinformować o zamiarze zwrócenia się o azyl w pańskim kraju.W kopercie znajdzie pan monetę, na której wyryty jest numer telefonu.Może pan skontaktować się ze mną pod tym numerem o dwunastej w południe tego samego dnia, w którym otrzyma pan mój Ust.Musi pan zadzwonić z bezpiecznego telefonu.Nie może to być telefon w pańskim konsulacie.Moje życie jest teraz w pańskich rękach.Dymitr CzachowskiMorsand spojrzał na zegarek.Była dokładnie 12:00.Odwrócił się i wybiegł z holu, zostawiając zaskoczonego Henriego.Wyskoczył z konsulatu i ruszył ulicą w stronę budki telefonicznej.Automat był zepsuty.- Niech to cholera! – zaklął i pobiegł dalej.Wpadł do następnej budki.Zdyszany sprawdził numer na monecie i wykręcił go.Spojrzał na zegarek.Była 12:06.W słuchawce odezwał się sygnał.Potem następny.Po trzecim Morsand był pewien, że schrzanił sprawę.- Halo? – odezwał się w końcu zmęczony głos.- Tu Morsand – przedstawił się po francusku Amerykanin, dysząc ciężko.– Z kim mówię?- Mówi Czachowski.Dymitr Czachowski – odpowiedział tamten po angielsku z wyraźnie obcym akcentem.- Gdzie i kiedy możemy się spotkać? – zapytał Morsand, przerzucając się również na angielski.- Nie sądzę, żeby bezpiecznie było spotykać się już teraz.Może pan całkowicie zaufać Henriemu.Czy wciąż jest w konsulacie? – zapytał.- Tak – odparł Morsand.– Kazałem mu zaczekać, na wypadek gdyby trzeba było przesłać odpowiedź.– Powoli łapał oddech.- Doskonale.Proszę mu dać numer, pod którym mogę się z panem skontaktować.I podać godzinę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]