[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Tak, właśnie to.- Jego twarz zrobiła się zielonkawa i wystraszyłam się, że zwymiotuje.- To nie znaczy „dar”, Calla.- A co znaczy? - Zaczęłam rozluźniać więzy na jego nadgarstkach, krzywiąc się na widok otarć skóry pod liną.- To znaczy „ofiara”.32Świat zrobił się nieostry i wystraszyłam się, że zemdleję.- Calla.- Shay ściskał moje ręce, podtrzymywał mnie w pionie.- Słyszałaś mnie?- Ofiara? - powtórzyłam.Nie czułam niczego oprócz zimnej, czarnej czeluści nocy, która chciała połknąć mnie w całości.- Kto ci to zrobił?- Flynn - odparł.- Przyszła do domu, kiedy ty wyszłaś.Odurzyła mnie.Eterem.Zdaje się, że to był eter.- Tak.- Koci pomruk rozległ się zza drzewa i w następnej chwili zza pnia wyszła Lana Flynn, wciąż częściowo okryta ciemnością jak płaszczem.Nikczemny uśmiech rozciągał jej twarz, zęby lśniły w bladym świetle księżyca.- A ty zepsułaś całą niespodziankę, Calla.Nie wiesz, że to przynosi pecha, kiedy panna młoda zobaczy zwierzynę przed polowaniem? A, zaraz, a może chodziło o to, żeby Renier nie zobaczył twojej sukni? Ja niemądra.Ofiara.Nasza ofiara.- Nie.- Roztrzęsiona odepchnęłam Shaya za siebie, osłaniając go własnym ciałem.- To nie może być on.Nie zrobiliby tego.Jej uśmiech przypominał zakrzywiony sztylet.- Proszę, proszę.Wygląda na to, że jest między wami coś więcej, niż sobie wyobrażałam.Cóż za radość.Oczy Flynn, błyszczące z zadowolenia, chłonęły moją przerażoną minę.- Ostrzegałam cię, żebyś nie schodziła ze ścieżki cnoty, Calla.Może teraz wreszcie zrozumiesz, jak naprawdę się sprawy mają.To oczywiste, że Renier cię pragnie.Może jeśli bez szemrania złożysz ofiarę razem z nim, zechce ci wybaczyć twoje błędy.- To wy składacie ofiarę? - Shay zaczął się odsuwać, gapiąc się na Flynn i na mnie z coraz większą zgrozą na twarzy.- Ty i Ren?- Oczywiście - powiedziała Flynn.- A myślałeś, że skąd to całe zamieszanie wokół unii? Ty jesteś główną atrakcją.Kiedy zrobiłam krok w jego stronę, wyszczerzył na mnie kły.- Nie zbliżaj się.- Przysięgam, że nie wiedziałam - szepnęłam.Las mamrotał mroczne sekrety, które wypełniały mi uszy, sprawiały, że byłam jak pijana.Rozmowa moich rodziców, upór matki, która nie chciała zdradzić, czym będzie nasza ofiara, i jak zbladła, kiedy się dowiedziała, że znam Shaya.- Nie wiedziałam - powtórzyłam, padając na dłonie i kolana.Kręciło mi się w głowie.To Shay.Ofiara nie zostanie złożona kiedy indziej, w inne Samhain.To część ceremonii.On jest naszą ofiarą.- Odwagi, mała - mruczała Flynn.- Już niedługo będzie po wszystkim.Teraz bądź grzeczna i idź na polanę.Czekają na ciebie.Ja niedługo przyprowadzę Shaya.Tuż po tym, jak Ren pocałuje swoją pannę młodą.Jak na zawołanie powietrze rozdarł chór wilczych głosów, wzywających alfę.Matka miała rację - nie mogłam nie zrozumieć wołania klanu.Wzywali mnie.Ale ten dźwięk mnie nie przyciągał - był przerażający, zwiastował śmierć.Nie jestem już jedną z was.Nie pozwolę na to.- Nie! - Ze świstem zaczerpnęłam powietrza i wstałam z ziemi.- Idziemy stąd.I to już.Shay cofnął się przede mną, przylgnął plecami do pnia sosny.Wychwyciłam zapach jego wilczej postaci i wiedziałam, że z trudem panuje nad przemianą, uwięziony między strachem a wściekłością.- Nigdy bym cię nie skrzywdziła - zapewniłam.- Musisz mi zaufać.Proszę, uwierz mi, Shay.Musisz wiedzieć, jak bardzo mi na tobie zależy.Rozejrzał się po lesie, desperacko szukając drogi ucieczki.- Shay, proszę cię - szepnęłam, wyciągając do niego rękę.- Kocham cię.Znieruchomiał.Nie wiedziałam, co przerażało mnie i bardziej - moje słowa; to, co on powie; czy to, co dzieje się wokół nas.Minęła minuta; nie mogłam oddychać.- Wiem - powiedział w końcu, sięgając do mojej ręki.- Wynośmy się stąd.Z gardła siostry Flynn wyrwał się dziwaczny dźwięk, coś pomiędzy sykiem a wrzaskiem, jak trzask pękających kości.- Nigdzie nie idziecie.Cienie za jej plecami zaczęły się poruszać; poczułam lód na skórze.Jeśli były z nią zmory, nie mieliśmy szans.Ale patrząc na nią, zrozumiałam, że cienie poruszają się razem z nią, jakby były przyczepione do jej ciała.Jej ramiona zadrżały, kiedy wyszła na światło.Nad nią i obok rozciągały się ogromne, skórzaste płachty.Skrzydła.Shay wybałuszył oczy.- Co to.Przypadłam do ziemi - wściekły, biały wilk - i zaczęłam okrążać sukuba.Roześmiała się i poruszyła nadgarstkiem.Długi bicz pojawił się znikąd i wystrzelił z jej ręki jak wąż.Falował i drgał na całej długości, jakby był zrobiony z cienia, a nie ze skóry.Uskoczyłam z drogi, kiedy bicz śmignął w moją stronę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]